Upał dziś taki, że nic tylko pławić konie w rzece lub jeziorze.
Jest to chyba najprzyjemniejsze zajęcie, jakie może dać koniom i nam
woda.
Byłam raz sobie w Kostkowicach, koło Kroczyc, a tu obóz jeździecki
– gęba mi się roześmiała, no jak to, koło mojego domku konie – to musi coś z
tego być;-)
Okazało się, że konie były z Chorzowa – tam gdzie Park Kultury i
Wypoczynku, a z końmi przyjechali wyjątkowo sympatyczni instruktorzy.
Serdecznie ich pozdrawiam, choć upłynęło wiele lat i pewnie już ich tam nie
ma;-(
Zaprosili mnie na oklep
do jeziora i pławienie koni. Więc w trampkach i getrach, pojechałam. Najpierw
galopowaliśmy po jeziorze a potem głębiej i głębiej…. Czuję, że mój koń płynie! Zsunęłam się z
niego, nie da się siedzieć na płynącym koniu – można go utopić. Trzymam się
grzywy, płynę obok konia… uczucie nieopisywalne, to trzeba przeżyć…
Brak doświadczenia spowodował, że nie wiedziałam, kiedy wdrapać się
na konia wracając do brzegu i w efekcie musiałam prosić o pomoc we wsiadaniu.
Nie ukrywam, że największą moją klęską jeździecką jest nieumiejętność
wskoczenia na konia bez użycia strzemion. Trenowałam to nawet na tzw. koźle w szkole, niestety, jestem jakaś
niezdolna, znam paru facetów, co robili to z gracją i bez wysiłku. Są dwie
metody – jedną pięknie pokazywał D. Olbrychski grając Kmicica w Potopie
(sprawdźcie, robi to kiedy Bogusław pokazuje mu swojego najpiękniejszego
rumaka), drugą metodę używali Indianie. Niestety, ja własną metodą odbijam się
tylko jak piłka od boku konia i na tym się kończy;-(
Wszystkim jeźdźcom życzę
pławienia koni o zachodzie słońca, po znojnym dniu.
Zachowało się nawet zdjęcie z tej przygody - ta z lewej, to ja
To Kmicic pokazywał Bogusławowi SWOJEGO rumaka.
OdpowiedzUsuń