Druga – powrotna część podróży Polska-Bułgaria upłynęła
pod znakiem zachwytu nad uroczym miasteczkiem Sigishoara, w którym jak wieść
gminna niesie urodził się Drakula,
Żywych koni tam nie uświadczyłam ale, ale!
Wystawiano grafiki Durera… no wiecie- mojejmiłości– i było tam parę takich z
końmi- których wcześniej nie widziałam- ponoć na tej to Eustachius a nie Hubetus hmmm co ja tam wiem o męskich imionach...:
Doceniliśmy polską przynależność do
Shoengen, kiedy mijaliśmy niezauważalnie granice między nami a Słowacją,
natomiast Rumunia/Bułgaria witała nas koszmarnymi kolejkami aut. Raz dzięki
„tubylczym” krewkim kierowcom, którzy dali sobie po razie (normalnie walili się
po pyskach o to, który był pierwszy w kolejce, a który zajechał drogę) przejechaliśmy jako wybrańcy
losu przez awaryjnie otwartą dla cudzoziemców bramkę.
Ostatnią noc spędziliśmy na Słowacji- i
tu - w kontraście do Rumunii i Bułgarii jest pełno stajni, klubów, miejsc na pojeżdżenie-
więc to zrobiłam;-)
U Bielovo Kunia – instruktor nie był co
prawda pracoholikiem, chociaż wyczyścił i osidłał za mnie konia ale hahaha
pierwszy raz widziałam, żeby lewą tylną nogę konia czyścić stojąc z jego (konia
znaczy) prawej strony. Sam koń nie umiał tego zrozumieć- mimo, że łeb ma
wielki, i jako dobrze wychowane zwierzę ciągle podnosił tę prawą.
Na maneżu grzecznie zapytałam- co
mam robić a instruktor radośnie powiedział- pani jeździ jak chce, bo ciężko
polakowi zrozumieć słowacki język (hmmm????). Więc zarządziłam, żeby ustawił mi
na moją wysokość – nie wzrostu- tylko kolan;-)) przeszkody, które tam sobie
stały beztrosko i …poskakałam;-)) Było super i tylko jak zwykle nie było przy
tym fotografa- mój mąż, który deklarował się zrobić mi fotkę zaginął w boju…
hahaha nie znalazł mnie, chociaż miałam pomarańczowy porażający (to takie modne
słowo) strój a maneż był na górce. Sytuację fotograficzną uratował ten niepracoholiczny instruktor- jego permanentne
korzystanie z telefonu zaowocowało paroma fotkami i przegraniem mi nawet przez
bluetootha. Potem mój telefon porażony tą akcją grzał się i płonił (to takie
stare słowo określające dziewice (najczęściej), no bo akcja była dla niego
dziewicza, w rezultacie rozładował mi się ale zdjęcia mam!!
PODRÓŻ
DO BABAGAG BYŁA JEDNA Z NAJPIĘKNIEJSZYCH WAKACYJNYCH PRZYGÓD!
PS zdjęcia nadejdą później... ciągle idą gdzieś... za górami, za lasami- w sumie Słowacja własnie tam jest... haha Dojdą to będą;-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz