... i konia też.
Hymn na temat
kulbaki postanowiłam napisać po wczorajszej wizycie we Wrzoskach koło Marianek,
koło Kroczyc, koło Zawiercia, koło Katowic, u pana Jacka.
Pan Jacek, jak
wszyscy poznani przeze mnie Jackowie (w liczbie trzech) preferują jazdę typu
western.
Europa, w
odróżnieniu od całej reszty świata jeździ na ‘angielskich” siodłach –
sportowych, wymagających aktywnego siedzenia, płytkich, dobrych do skoków.
Kulbaka jest
głębsza, ma łęk, na którym można się zdrzemnąć podczas długiej wędrówki,
wysklepienie nad kłębem konia pozwala chronić jego kark przed otarciem.
I komu to
przeszkadzało?
No… mnie
czasami, kiedy u pana Janeczka w Piasecznie koło Lgoty Murowanej, na kulbace
pamiętającej powstanie styczniowe, poobijałam sobie uda o klamry do mocowania
koca - na parę tygodni o mini spódnicy
musiałam zapomnieć.
Z kulbaki
trzeba umieć zsiadać – o czym przekonałam się w Maroku, gdzie jak tylko
wypatrzyłam konia, zaraz na niego wlazłam. Przejażdżka była trochę nudna, jakiś
chłopak poodprowadzał mnie przez 10 minut, zainkasował z 5 dolarów – uppppsss, ale
jak tu zsiąść??
Oba łęki siodła wysokie jak w kulbakach
zdobytych na Turkach przez Sobieskiego pod Wiedniem, nie zeskoczysz z gracją
jak z angielskiego siodła. Próbuję się jakoś wygrzebać, noga zahacza mi się o
ten łęk, głową prawie lecę na dół…. Ale obciach!!! A za mną w kolejce do konia
prawdziwy Teksańczyk… cholera, kompromitacja przed fachowcem od western…
Dopiero potem,
„na zimno” uświadomiłam sobie, że John Wayne jak zsiadał „po kowbojsku”, to
lewej nogi nie wyjmował ze strzemienia, złaził, jak właził, tylko do tyłu…
czynności wykonywał do tyłu… znaczy, w odwrotnej kolejności;-)
Dobra,
odjechałam od pana Jacka, który dał mnie i Karolinie dwie horze kobyłki ( jedna
może było wałachem.. raz o niej mówił on a
raz ona, a my nie zajrzałyśmy pod
ogon), powiedział, że one wrócą na siódmą, bo zawsze tak wracają, a my… musimy
sobie radzić. To będę jechać wolno –
mówię mu, uniósł brew.. ciekawe, co miało to oznaczać….
Nie powiem,
konie, dwie ślązaczki, były bardzo do przodu… rękawiczki poszły mi w strzępy.
Wróciłyśmy - jak wyjechały – samoczwór,
za to za nami rój, więcej, chmara, chmura, ocean bąków i komarów. Czegoś
takiego jeszcze nie widziałam!
Umówiłam się na
wtorek na 5 rano, tropić dziki, zobaczymy, jak mnie te konie nie zabiją, to
napiszę.
Coś te zdjęcia strasznie rozpikselowane
OdpowiedzUsuń