niedziela, 28 lipca 2013

Kulbaka – najlepszym przyjacielem człowieka

... i konia też.
Hymn na temat kulbaki postanowiłam napisać po wczorajszej wizycie we Wrzoskach koło Marianek, koło Kroczyc, koło Zawiercia, koło Katowic, u pana Jacka.
Pan Jacek, jak wszyscy poznani przeze mnie Jackowie (w liczbie trzech) preferują jazdę typu western.
Europa, w odróżnieniu od całej reszty świata jeździ na ‘angielskich” siodłach – sportowych, wymagających aktywnego siedzenia, płytkich, dobrych do skoków.
Kulbaka jest głębsza, ma łęk, na którym można się zdrzemnąć podczas długiej wędrówki, wysklepienie nad kłębem konia pozwala chronić jego kark przed otarciem.
I komu to przeszkadzało?
No… mnie czasami, kiedy u pana Janeczka w Piasecznie koło Lgoty Murowanej, na kulbace pamiętającej powstanie styczniowe, poobijałam sobie uda o klamry do mocowania koca -  na parę tygodni o mini spódnicy musiałam zapomnieć.
Z kulbaki trzeba umieć zsiadać – o czym przekonałam się w Maroku, gdzie jak tylko wypatrzyłam konia, zaraz na niego wlazłam. Przejażdżka była trochę nudna, jakiś chłopak poodprowadzał mnie przez 10 minut, zainkasował z 5 dolarów – uppppsss, ale jak tu zsiąść??
 Oba łęki siodła wysokie jak w kulbakach zdobytych na Turkach przez Sobieskiego pod Wiedniem, nie zeskoczysz z gracją jak z angielskiego siodła. Próbuję się jakoś wygrzebać, noga zahacza mi się o ten łęk, głową prawie lecę na dół…. Ale obciach!!! A za mną w kolejce do konia prawdziwy Teksańczyk… cholera, kompromitacja przed fachowcem od western…
Dopiero potem, „na zimno” uświadomiłam sobie, że John Wayne jak zsiadał „po kowbojsku”, to lewej nogi nie wyjmował ze strzemienia, złaził, jak właził, tylko do tyłu… czynności wykonywał do tyłu… znaczy, w odwrotnej kolejności;-)
Dobra, odjechałam od pana Jacka, który dał mnie i Karolinie dwie horze kobyłki ( jedna może było wałachem.. raz o niej mówił on a raz ona, a my nie zajrzałyśmy pod ogon), powiedział, że one wrócą na siódmą, bo zawsze tak wracają, a my… musimy sobie radzić. To będę jechać wolno – mówię mu, uniósł brew.. ciekawe, co miało to oznaczać….
Nie powiem, konie, dwie ślązaczki, były bardzo do przodu… rękawiczki poszły mi w strzępy. Wróciłyśmy  - jak wyjechały – samoczwór, za to za nami rój, więcej, chmara, chmura, ocean bąków i komarów. Czegoś takiego jeszcze nie widziałam!

Umówiłam się na wtorek na 5 rano, tropić dziki, zobaczymy, jak mnie te konie nie zabiją, to napiszę. 




To ja na tej marokańskiej kulbace- łęk na 40 cm!!!!

1 komentarz: