Nie
umiem odpowiadać na komentarze;-((, piszę coś, a to niknie w bebechach
Internetu, więc proszę mi wybaczyć moją nieporadność, Internet jest jak smok
wawelski, pożera wszystko, dobrze, ze nie jestem dziewicą.
Mam
zaległą historyjkę o mistrzu w crossach na Arabach.
A
było to tak, zimą - srogą, w 2003 pojechałam z mężem do Kurozwęk, pałac był
remontowany, a nieopodal budynki folwarczne, między innymi stajnia. Słynna
kiedyś z Angloarabów i Arabów.
Niepozorny, drobny, starszy
człowieczek oprowadził mnie po stajni, pokazywał ciekawą mieszankę
krwi – Araba z Fiordingiem – złocistożółty konik z charakterystyczną dla
Fiordingów czarną pręgą przez grzbiet i białymi pasami grzywy, ale nie taki
ciężki i przysadzisty, budowę miał lekką jak typowe Araby.
Mój
przewodnik zaczął opowiadać o biegach długodystansowych na Arabach, że dziennie
pokonują po 120km!!! Co godzinę bada się ich tętno, jeśli nie spada odpowiednio
szybko, są wycofywane z biegu.
Na
koniec okazało się, że ten skromny człowiek był mistrzem świata z lat
siedemdziesiątych w tych biegach. Opowiedział mi o crossie przez Pireneje, gdzie
stromo było tak, że wielu jeźdźców wolało schodzić w dół obok konia. On zamknął
oczy i ... jakoś zjechał - po złoto. Później
zwycięski koń został sprzedany za ciężkie pieniądze do któregoś z krajów
arabskich.
Reperując
stary sprzęt snuł niesłychanie ciekawą opowieść, a ja, głupia, nie robiłam
notatek;-((
A
po tej magicznej rozmowie, wsiadłam na Araba i jeździłam w zadymce i mrozie po
polach. Czułam się ja zesłaniec na Syberię, przemierzając zamarznięte rzeczki i
śnieżne zaspy.
Kiedy
skończyłam tę walkę z przyrodą okazało się, że jechałam na nie byle jakim koniu
- był to Arab, którego dosiadała
Scorupco na planie filmu „Ogniem i mieczem”.
Kurozwęki
ze swoimi pałacowymi budynkami, bizonami, końmi i opowieściami, są (były) magicznym
miejscem. Tylko nie w letnią niedzielę, w tłumie turystów, lecz w środku ciężkiej
zimy… i trzeba umieć tak słuchać, aby ludzie się otworzyli.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz