niedziela, 7 lipca 2013

Czasem umykam z ulgą i nie wracam.

Odwiedzając różne kluby, stajnie, stajenki mam duże pole do porównań, czasem od pierwszego wejrzenia wiem, że jest fajnie, ludzie sympatyczni, gościnni ( tak się czuję w stajni, którą ostatnio odkryłam koło Sławkowa), otwarci, to bardzo ważne w takiej branży.

Parę lat temu (10?) wybrałam się do klubu pod Sosnowcem, gdzieś w pobliżu Maczek. Parę dziewcząt czekało na jazdę – były miłe, nie powiem. Czekałam dość długo na pojawienie się instruktora, poplątałam się po obejściu – śmieci, puste butelki po napojach … nieładny widok.
Nadjechało auto, chyba właściciel, omiótł mnie obojętnie wzrokiem, nawet dzień dobry nie powiedział, poszedł sobie… Czekam dalej.. znudzona postanowiłam odjechać ale hmmm, on swoim autem zablokował moje ( wszystkiego były tylko te dwa nasze samochody na parkingu! na dużym parkingu, miał facet talent… Może to taki sposób zatrzymywania klientów;-)
Idę, szukam go – jest, tnie sieczkę. Przekrzykuję maszynę, „chciałam wyjechać!!!”, - a to musi pani czekać, bo tnę teraz…  hmmm, ciekawe jak długo?
Po chwili nadchodzi instruktorka z psem, wyjaśnia spóźnienie… zaczynają się kłócić, mocno, okropnie, o psa, o spóźnienia…ja - jak ta dupa stoję obok i czekam na uwolnienie  mojego auta i ucieczkę z tej jatki. Nigdy tam nie wróciłam.

Najgorzej jest, kiedy jadący ze mną w teren instruktor zaczyna się żalić na właściciela, że skąpy, że się nie zna, że arogancki… Kiedy jadę z właścicielem, często słyszę to samo odnośnie instruktorów, no, zamiast skąpstwa jest wymieniana pazerność;-)

Po takim spacerze zastanawiam się, kto, komu powinien płacić- w końcu odwaliłam pracę psychoanalityka, sesja na kozetce kosztuje;-)

A może lepiej na drewnianym koniku?


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz