Miałam napisać o Bieszczadach, ale właśnie przeczytany przeze mnie blog o doświadczeniach pilotów wycieczek zniósł moją myśl na mieliznę, a właściwie zgniliznę i tak się zezłościłam na wszechobecne chamstwo w wydaniu jakiś gruboskórych durniów, że hrrrrrrr
A było to tak:
We wspominanym już Siewierzu, około 10 lat temu, właściciel stajni miał problemy finansowe, stajnia wraz z jego końmi została zlicytowana i przejął ja nowy posiadacz.
Jeździłam tam już rzadko, więc nie orientowałam się we wszystkich niuansach sytuacji. W stajni, jak w nieomal każdej, część koni było pozostawiona w tak zwanym "hotelu", czyli właściciele płacą za to, że ich koń ma dach nad głową i obrok, część należała do głównego właściciela.
Siodłam sobie tam spokojnie konika, którego mi przydzielił instruktor, kiedy podchodzi do mnie jakiś facet, bez uprzedzenia, bez dzień dobry, bez powodu, zaczyna kląć: Ten koń to k..wa na konserwy idzie, w przyszłym tygodniu wiozę go do rzeźnika, k..wa... rozumiesz!!! Ja skamieniałam, zamurowało mnie... facet gdzieś zniknął, po chwili podszedł kolega i wyjaśnił - to nowy właściciel...
No nieźle, jakiś gbur, a co z tym rzeźnikiem? - pytam, i dowiaduję się, że: Niektóre konie z "hotelu" mają nie zapłacone za pobyt, on chce się ich pozbyć. Ale ten czyszczony przeze mnie, to był jego WŁASNY koń!!
Ten chamowaty dureń nawet nie wiedział, które konie do niego należą.
Nie pojechałam tam już więcej, mam nadzieję, że żaden koń nie trafił do konserwy, mam nadzieję też, że jakiś piorun z jasnego nieba strzelił w tego gościa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz