Już raz ten pan
Jacek chciał mnie zabić, on nawet nie wie o tym, że jego ofiarą miałam być właśnie
ja.
Jechałam sobie
przez wieś na rowerze – od koleżanki jechałam, późno w nocy jechałam i bez
świateł jechałam… ale kalkulowałam – ciemno, ale auto zobaczę, bo w ordóżnieniu ode mnie będzie miało światła.
No to jadę, pomiędzy skrzypieniami mojego roweru słyszę dziwny dźwięk … hmmm
jakby koń galopował, ciekawe, w środku nocy, w środku pustej wsi? Nagle jakaś
wiucha przeleciała koło mnie… matko, koń, galopem! Z jeźdźcem?? Hmmm nie wiem,
jeźdźca nie zauważyłam, właściwie konia też prawie nie, raczej zapach i tupot… konia, bo jeździec nie tupał i chyba nie
śmierdział.
Nie wiedziałam,
złudzenie miałam, czy faktycznie przejechał koło mnie koń, a nie widmo… jakiś czas
potem dowiedziałam się, że pan Jacek czasami galopował do baru, jak mu było pilno…
Gdybym jechała
tym rowerem bardziej po środku drogi, to by mnie staranował…
W życiu, w życiu nie pojadę już rowerem bez
świateł, nawet przez wiejską drogę.
Pan Jacek twierdzi, że to podłe pomówienia, że to jego koledzy jeżdżą po nocy na koniach... mam mu wierzyć???
OdpowiedzUsuń