niedziela, 14 lipca 2013

Wzbił się orzeł dumnym lotem… spadł i … się pod płotem


W poście o „Polityka to je…” wspomniałam, że często sprawy wyglądają inaczej, niż można by sądzić.
Było też tak na pewnym moim spacerze w Mirowie koło ruin zamku.
Pani Ala dała mi Benapiego, pięknego srokacza i pojechałam sobie Gościńcem Mirowskim po okolicznych wioskach (jedna z najpiękniejszych tras, jaką jeździłam;-).
Wracając, pod samym zamkiem, wypadł na mnie pies z serii morderców, jakiś pitbull, czy skinhead..
…co mi tam pies, nawet łysy, jak jestem na koniu – dużym... Odwrócić się tyłem jest ryzykiem, koń może kopnąć i skręcić kark napastnikowi (nie byłam żądna krwi tego psa), ale gorszą sytuacją jest w takim momencie poddanie się instynktowi konia, który każe mu uciekać = cwałować na oślep, byle dalej.

Zgrabnie ustawiłam się oko w oko z psem, ten skacze wokół mnie, ja robię piafy, ciągle utrzymuję go przed sobą, niezły taniec;-) …w końcu uczyłam się w Zbrosławicach tej ujeżdżeniówki i uczyłam.
Okoliczni turyści zainteresowali się naszym show,  ktoś nawet zaczął nas filmować. Wreszcie właściciel psa dogonił  i zabrał go a ja dumna z siebie, z podniesioną głową i ogonem pogalopowałam do stajni… i tu wyszła naga prawda na wierzch…
Przez cały nasz piękny show mój rumak miał podniesiony ogon, bo był posrany! z góry na dół – miał chyba biegunkę…. Nie chcę myśleć, że posrał się ze strachu… 
…ktoś nas filmował.. przypomniałam sobie…





W Mirowie były najpiekniejsze nasze wyjazdy

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz