W poście o „Polityka to je…” wspomniałam, że często sprawy
wyglądają inaczej, niż można by sądzić.
Było też tak na pewnym moim spacerze w Mirowie koło ruin zamku.
Pani Ala dała mi Benapiego, pięknego srokacza i pojechałam sobie
Gościńcem Mirowskim po okolicznych wioskach (jedna z najpiękniejszych tras,
jaką jeździłam;-).
Wracając, pod samym zamkiem, wypadł na mnie pies z serii morderców,
jakiś pitbull, czy skinhead..
…co mi tam pies, nawet łysy, jak jestem na koniu – dużym... Odwrócić
się tyłem jest ryzykiem, koń może kopnąć i skręcić kark napastnikowi (nie byłam
żądna krwi tego psa), ale gorszą sytuacją jest w takim momencie poddanie się
instynktowi konia, który każe mu uciekać = cwałować na oślep, byle dalej.
Zgrabnie ustawiłam się oko w oko z psem, ten skacze wokół mnie, ja
robię piafy, ciągle utrzymuję go przed sobą, niezły taniec;-) …w końcu uczyłam
się w Zbrosławicach tej ujeżdżeniówki i uczyłam.
Okoliczni turyści zainteresowali się naszym show, ktoś nawet zaczął nas filmować. Wreszcie
właściciel psa dogonił i zabrał go a ja dumna z siebie, z podniesioną głową i
ogonem pogalopowałam do stajni… i tu wyszła naga prawda na wierzch…
Przez cały nasz piękny show mój rumak miał podniesiony ogon, bo był
posrany! z góry na dół – miał chyba biegunkę…. Nie chcę myśleć, że posrał się
ze strachu…
…ktoś nas filmował.. przypomniałam sobie…
W Mirowie były najpiekniejsze nasze wyjazdy
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz