Moja
"kariera" jeździecka tak się świetnie rozwijała, że załapałam się na
zawody dla amatorów rozmiaru XXL – czyli na „minielkę”. Mieliśmy parę elementów
z ujeżdżenia i skoków przez mini przeszkody – góra 50cm. Jakoś spóźniłam się na
tę imprezę i usłyszałam, że w momencie mam być na koniu (wylosowałam Kubę-
starego cwaniaka) . No fajnie- ale mnie się chce sikać, a do WC jest ze 100 metrów . Moja
zachwycona rodzinka w liczbie męża, syna i córki zniknęli na trybunach, ja sama
z koniem.. jacyś ludzi idą alejką, jedzą lody, pełen relaks - wciskam im wodze
konia, czekajcie - ja tylko w krzaki… wpadam, mało spodni nie pogubiłam..
jestem.. ulga… do czasu kiedy na rozprężalni instruktorka zaproponowała łyk coca-coli
(nigdy nie darzyłam tego trunku sympatią - teraz mam twarde dowody na jego
wredny charakter), upiłam łyka z dużej butli, a toto pieni się jak wściekłe, koń
też zaczyna się pienić, piana płynie mi po białych spodniach!!! Instruktorka
chce odebrać butlę, Kuba zaczyna uciekać, jedną ręką nie mam go jak zatrzymać…
uff jakoś wjeżdżam na parcours, sędzina wymownym gestem pokazuje mój nie
zapięty pod szyją guzik od koszuli – no to zapnij babo guzik, który nigdy
wcześniej nie był zapinany - dziurka dziewicza… czas odgwizdany… ruszam
wreszcie, zapomniałam dodać, że mój koń pod innym jeźdźcem nie skończył przejazdu…
ale co tam, ja jestem lepsza – trenowałam przecież na podwórku u mnie w domu.
Skakałam przez wyrysowane przeszkody, robiłam zatrzymania, wolty, cmokałam na
siebie… sąsiadka mało z okna nie wypadła, kiedy zobaczyła dziwne zachowanie osoby,
po której nie spodziewałaby się odchyleń od normy.
Kubie najlepiej wychodziły zatrzymania…
ruszenia gorzej, pierwszy skok - ja pokonałam przeszkodę w pięknym stylu, Kuba
został jakieś trzy kroki za mną... z rozpędu walnęłam głową w przeszkodę i ją
zrzuciłam. Kuba nie miał żadnej zrzutki, ja dwie - siebie z konia i przeszkodę -
jak radośnie skomentował mój siedmioletni syn;-)
Sędziowie dali Kubie jeszcze jedną szansę na
zrzutkę, ale on wolał się wyłamać, niż coś popsuć w wystroju parcoursu.
Po zawodach została mi czarna plama, nie, nie na
honorze, tylko na tyłku - poprzedni użytkownik siodła, na którym jechałam, zapragnął
go wypucować na tak wielką imprezę i użył do tego czarnej pasty do butów… moje
białe spodnie okazały się jednorazowe, występy na zawodach właściwie też;-))
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz