piątek, 5 lipca 2013

Jak językiem ciała pokazać, że chcę pojeździć na koniu?

Jak już polecieliśmy po tej zagranicy, to jeszcze jedna historyjka, tym razem z Francji (2007) - Masyw Centralny, mała miejscowość o przebrzmiałej świetności kurortu z XIXw. Opodal mojego hoteliku widzę stajnię- lecę (strój zawsze wożę ze sobą). Facet, jak typowy Francuz, nie mówi w żadnym języku, chyba, że jest to francuski;-) Przygotowana na taką sytuację, wyjmuję kartkę zza pazuchy (właściwie, co to jest „pazucha”?), rysuję siebie na koniu, godzinę.. dogadaliśmy się;-)
Przychodzę, facet pokazuje mi stajnię, piękny porządek- woreczki na szczotki i kopystki w kratkę zieloną, niebieską, czerwoną.. klacze/wałachy/ogiery?? Tyle ogierów???? Niemożliwe! Mimo braku wspólnego języka dowiedziałam się, że czerwone dla dużych koni, zielone dla średnich, niebieskie dla małych- albo odwrotnie;-). Pogadaliśmy jeszcze o cenach koni i ich rasach- dostałam Andaluzyjczyka (podobny do Araba – te same korzenie obu ras). Wspólna pasja pokonała barierę językową.
Przychodzą jeszcze dwie babki- jedna czarna, a jedna puuuuuszysta, dostała wielkiego zimnokrwistego wałacha. Jedziemy – one pierwszy raz na koniach, ja- zbawienie dla właściciela- bo babę na wałachu muszę ciągle wyciągać z wszelkich krzaków, gdzie ucieka się popaść (koń, nie baba) uff...
 Druga babka mówi po angielsku- zagaduje skąd jestem – z Polski, widzę- pustka w oczach. Koło Rosji- mówię, aaa, yes.. a to wy w tej Polsce mówicie po angielsku? .. dlaczego? – nie, po Polsku. – to po co się uczyłaś po angielsku?, to pytanie rozłożyło mnie na łopatki… no, żeby się dogadać za granicą.. bąkam…
Dopiero koleżanka w Polsce wytłumaczyła mi głupotę mojej odpowiedzi- jak chciałaś się dogadać, trzeba było uczyć się francuskiego!

To była przejażdżka bardzo pouczająca o językach. Koń po francusku to cheval, szwoleżerowie chyba stąd pochodzą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz