czwartek, 18 lipca 2013

Wiem, jak robili to Tatarzy

Tu gdzie jestem próżno by szukać koni, moi czytelnicy też chyba na wakacjach, ogólne rozprzężenie… marnie.
Stęskniłam się jednak za pisaniem, więc dzisiaj o 7 rano muszę coś fajnego opowiedzieć. Zaczynam zachowywać się jak taki stary dziad, który chodzi i opowiada, niezależnie, czy chcą go słuchać, czy nie. Może wchodzę w taki wiek? Matko!!
Dobra, wakacyjny temat – Gładyszów. Pojechałam tam z namowy pewnego bieszczadzkiego leśnika (o nim będzie następnym razem) Gładyszów, pięknie położony w Beskidzie Niskim, słynie z hodowli Hucułów – małych, górskich koników.
W teren poszły jako czołowe dwa ogiery a za nimi ze 20 klaczy z jeźdźcami. Moja kobyłka okazała się jakaś leniwa, zostawała w tyle. Za mną już tylko chłopcy stajenni jadący na oklep. Widząc mój problem z konikiem mówią - pani krzyczy, tak jak robili to Tatarzy – wysokim, przenikliwym głosem hiiiiiii!!! 
 - no to ja hiiii a kobyłka faktycznie,  jak zaczarowana – dostała takiego powera, że sunęła jak wiatr.
Ta wycieczka, to było dla mnie najbardziej atawistyczne przeżycie, najbardziej pierwotne, jakiego doświadczyłam. Kiedy stado podąża za czołowym ogierem, kiedy po połoninie idzie w galop kilkadziesiąt koni, kiedy NIE MA takiej siły, aby je zatrzymać w tym biegu, wtedy jeździec musi mocno trzymać się grzbietu, upaść = zostać, przepaść.

 Gładyszów jest wyjątkowo magiczny.

Chłopaki, którzy mnie wiedli przez te połoniny, wspominali przygodę z filmem, kiedy na plan „Ogniem i mieczem” wyruszyła cała stajnia. Kilkadziesiąt koni i ludzi, którzy odgrywali tam sceny jazd tatarskich. 
Wiem teraz, jak jeździli Tatarzy i co się czuje krzycząc w szalonym galopie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz