Nie zawsze miałam wystarczająco dużo kasy na płacenie za jazdy. Na
początku lat 90tych byłam biedna jak mysz kościelna. Nie mając czym płacić, a
jednocześnie mając trochę pojęcia o rysunku, wpadłam na pomysł sprzedawania
swoich prac w sklepiku z pamiątkami w Zbrosławicach. Rysunki podpisywałam własnym nazwiskiem.
Pewnego razu po wycieczce do Zbrosławic syn koleżanki z dumą
pokazał w domu plakat z koniem Kędziorem. Jego matka, a moja koleżanka,
spojrzała na rysunek i zaczęła się śmiać – to nie koń Kędzior, tylko autor
obrazka…
Z płaceniem bywa różnie, parę lat temu jeździłam u Kazia w
Małobądzu koło Sławkowa. Było nieźle, piękny teren, Biała Przemsza, Pustynia
Błędowska – koniki małe, zabawne, choć niektórzy mówili, że Balbina jest
szalona”;-) ale nie bały się ni śliskiego, ni grząskiego, szły jak czołgi.
Wszystko popsuł wielbłąd.
Pewnego dnia kupili sobie
wielbłąda – bo Pustynia ... Błędowska – to będzie jak znalazł;-)
Ranga stajni widać wzrosła, bo od tego momentu zaczęli kasować jak na
Wielkiej Pardubickiej… a ja zrezygnowałam
z jazd, szczególnie, że wielbłąd był wredny i straszył konie.
Ciekawe jak tam z cenami obecnie… ponoć kupili drugiego wielbłąda… boję się sprawdzić...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz