Dzisiaj uciekł
mi pies i przez pół dnia byłam smutna i zła jednocześnie – na nią - co za drań
(dlaczego nie ma żeńskiej wersji tego określenia?!?!) i na siebie – zawierzyłam,
że nie ucieka ostatnio… a jak wpadła pod auto lub pociąg????
Uff, wróciła, mogę
pomyśleć o blogu ;-))
Na początku lat
dwutysięcznych często jeździłam w stajni w Siewierzu. Tam też byli
wyjątkowi ludzie - zaklinacze koni, jak ich nazywałam, ale o tym, kiedyś indziej;-)
Pewnego
razu uczestniczyłam w rajdzie do Koszęcina.
Ja –
jak to ja, pechowiec, mój koń okulał w drugiej godzinie jazdy – swoją drogą, to
nauczka dla wielu masterów (prowadzących) - galopowanie po grząskich łąkach
może być kontuzjogenne (było tak wtedy), pomijając, to, że jest nieetyczne –
ktoś uprawia tę łąkę nie po to, aby 15 galopujących koni zniszczyło jego pracę.
Tak, czy siak, mój koń okulał po takim
galopie.
W
związku z tym, na miejsce noclegu dostałam się własnym samochodem. Był to stary
folwark, remontowany przez zabawnego, ruchliwego faceta i jego żonę. Z dumą pokazywali
kolejne etapy prac, a ja cały czas myślałam – skąd znam tego gościa?? Miałam na końcu języka pytanie - a w której stajni się spotkaliśmy??
Bóg
nade mną jednak czuwał, pytanie zadałam, ale nie jemu, tylko pracownikowi
stajni. Ten z promiennym uśmiechem odpowiedział – ależ to jest aktor! (?!?!?!!)
Keine Annung – jak mawiają Niemcy, a
gdzie on grał? Aaaa w Z- jak Zazdrość
albo L jak Liebe, albo jak Lubow…, C jak coś dalej nastąpi… i w takiej jednej
reklamie…. Aaa to znany musi być - pomyślałam sobie;-)
A teraz zgadnijcie, o jakiego aktora chodziło – dzisiaj jest chyba
najbardziej znanym polskim policjantem ;-), ciekawe, czy ma jeszcze ten
folwark, czy gdzieś indziej poniosły go wiatry historii;-))
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz