Dowiedziałam się, że mojego bloga zaczęli czytać znajomi z
Niemiec, więc specjalnie dla nich moja opowieść o inochodach (Toltach) z Gettyngi. 20
km od tej miejscowości jest (była w 2008 roku) mała,
nowiutka na ów czas, śliczna, cała drewniana stajenka z islandzkimi inochodami.
Kupy zbierało się do specjalnych pojemników- sortowanie odpadów zawsze było dumą i radością naszych zachodnich sąsiadów;-)
Mówię płynnie moją
niemczyzną, że od 20 lat jeżdżę na koniach, facet słucha mnie i słucha, ja
gadatliwa, mam słuchacza - świetnie, paplę dalej. W końcu on pyta: sind Sie schon einmal galoppiert?
.. Nein, nie, wcale, całe te lata tylko stępa… muszę chyba bardziej się starać,
nie, nie jeździć, po niemiecku lepiej mówić;-)
Na tych Islanderach śmiesznie się jeździ – zbiera się je aby
wysoko głowę uniosły i takimi długimi bacikami w szybkim rytmie się stuka tik,
tik, tik, i one zaczynają jak lama biec- z wysoko podniesionymi szyjkami,
nóżkami zamiatają jak misiu Yogi (kto pamięta misia Yogi, to wie;-)). Nauczyłam
się tam nie tylko tym krokiem tik, tik kłusować, ale także ciągi w kłusie robić.
Niemniej jednak takie koniki to dla dzieci lub emerytów, więc kiedy za drugim razem zobaczyłam tam solidnego faceta - jak na echt Niemca przystało, zapytałam, na ile sprawia mu przyjemność ten kłus tik, tik, tik.. Z entuzjazmem odpowiedział, że das ist ausgezeichnet!… hmmm, może zrozumiał, że o pogodę pytam?
Niemniej jednak takie koniki to dla dzieci lub emerytów, więc kiedy za drugim razem zobaczyłam tam solidnego faceta - jak na echt Niemca przystało, zapytałam, na ile sprawia mu przyjemność ten kłus tik, tik, tik.. Z entuzjazmem odpowiedział, że das ist ausgezeichnet!… hmmm, może zrozumiał, że o pogodę pytam?
fajny blog.
OdpowiedzUsuń