piątek, 5 lipca 2013

Po islandzku w Niemczech

Dowiedziałam się, że mojego bloga zaczęli czytać znajomi z Niemiec, więc specjalnie dla nich moja opowieść o inochodach (Toltach) z Gettyngi.  20 km od tej miejscowości jest (była w 2008 roku) mała, nowiutka na ów czas, śliczna, cała drewniana stajenka z islandzkimi inochodami. Kupy zbierało się do specjalnych pojemników- sortowanie odpadów  zawsze było dumą i radością naszych zachodnich sąsiadów;-)
 Mówię płynnie moją niemczyzną, że od 20 lat jeżdżę na koniach, facet słucha mnie i słucha, ja gadatliwa, mam słuchacza - świetnie, paplę dalej. W końcu on pyta: sind Sie schon einmal galoppiert? .. Nein, nie, wcale, całe te lata tylko stępa… muszę chyba bardziej się starać, nie, nie jeździć, po niemiecku lepiej mówić;-)  
Na tych Islanderach śmiesznie się jeździ – zbiera się je aby wysoko głowę uniosły i takimi długimi bacikami w szybkim rytmie się stuka tik, tik, tik, i one zaczynają jak lama biec- z wysoko podniesionymi szyjkami, nóżkami zamiatają jak misiu Yogi (kto pamięta misia Yogi, to wie;-)). Nauczyłam się tam nie tylko tym krokiem tik, tik kłusować, ale także ciągi  w kłusie robić.
Niemniej jednak takie koniki to dla dzieci lub emerytów, więc kiedy za drugim razem zobaczyłam tam solidnego faceta - jak na echt Niemca przystało, zapytałam, na ile sprawia mu przyjemność ten kłus tik, tik, tik..  Z entuzjazmem odpowiedział, że das ist ausgezeichnet!… hmmm, może zrozumiał, że o pogodę pytam?


1 komentarz: