Jacek wczoraj mnie nie
zabił, raczej ja go zabiłabym… ale po kolei:
4.30… budzik się drze,
jak go wyłączyć zanim całą rodzinę pobudzi… nigdy nie używam budzików, nie mam
wprawy… uff cisza, dobra, spodnie, zęby, oko jedno - jest, drugie? - też gdzieś
się znalazło, makijaż? Kto zauważy o 5 rano, czy jest… przykryje się okularami,
klucze, garaż, buty, suwak - popsuty… tenisówki… ciasne… błękitne – jak ja będę
wyglądała?? Gdzie toczek? Lezę do szafy, grzebię, szeleści plastikowy błękitny wór
– pasuje do moich butów;-) trzy stare toczki, jeden dziecięcy, nie ma tego
„unijnego”, w którym wyglądam jak marines;-(
Co mi marines, buty i tak robią wiochę.
Znowu garaż, rower, oooo
mój toczek, wisi sobie beztrosko na
kierownicy, wsiadam, jadę, bramka - zamknięta, klucz, gdzieś koło garażu go
zostawiłam… jeszcze nie pojechałam a już się upociłam…
Wreszcie jadę - z górki, polną drogą, może za szybko, zahamuję
troszkę… toczek zablokował hamulec!! Jakoś się dobrałam… będę żyć!!!
Gospodarstwo pana Jacka, stajnia już otwarta;-)
Pies – jak Alex, obserwuje mnie ze stopni ganku – Alex jest
mądry (widziałam w telewizji), pewnie zrobił już gospodarzowi pranie i kupił
bułki, teraz odpoczywa.
Gospodarza nie widać… zaraz przyjdzie… przyszedł kocik, mały,
łaciaty - grzeczny ten gospodarz -
przysłał kotka, aby mnie zabawił ;-) Koci
–koci łapci tssss ugryzł mnie w palec! Paskuda mała.
Króliki – ciekawe, czy też gryzą, nie będę sprawdzała. Dużo ich, białe, szare… jak się
mówi na szczeniaki królicze? Pamiętam z dzieciństwa, że u mojej ciotki zawsze na
niedzielę był królik w potrawce, kluski śląskie i modra kapusta, chyba że kura
zdechła, no to była ona.
5.15 gospodarza ani widu ani słychu… iść się tłuc mu do domu? Co
powiem żonie? Że o piątej rano umówiłam się z jej mężem? Pojeździć? Na
koniach?... to co, że stara jestem? Ale znowu nie aż tak!
Wzięłam kamień, podpisałam się na betonie przed stajnią, nie
napisałam, że go zabiję, jak wreszcie ujrzę.
Wróciłam do siebie, 5.40, to co, prześpię się trochę?