sobota, 26 grudnia 2015

I tu jest koń pogrzebany…

To parafraza starego powiedzenia- i tu jest pies pogrzebany, nie ma to związku z końmi ale temat, który jest dla mnie gorący, też nie ma, więc  parafrazuję co się da i…  nie da;-)) 

No więc temat jest świąteczny, wigilijny, polski, katolicki hrrrrr  po co zajrzałam w święta do Internetu??? A tam pełnia (wręcz afirmacja) miłości bliźniego do drugiego swego.. „gazeta” pokazała najważniejsze zdjęcia z mijającego roku – i dowiedziałam się z komentarzy- że dwie całujące się kobiety, to… tu wiadro fekalii… potem dwóch miłych facetów w związku – to kolejne wiadro- nie, już cysterna łajna.. potem było przejmujące zdjęcie utopionego małego chłopca syryjskiego – co się dowiedziałam?-że dobrze, że się utopił, bo mógł z niego jakiś Talib wyrosnąć…( król Herod się kłania?? on też prewencyjne mordował....) i to mnie ruszyło!!! Bo ja nie deklaruję się, jako katoliczka, nie deklaruję miłości bliźniego swego, ale ją mam w sobie! Bez deklaracji i bez świętobliwej aureoli, ja pochylę się nad kimś w potrzebie. Co robi katolik??? Analizuje, czy ofiara zbrodni, przemocy, innego nieszczęścia jest dość katolicka, żeby jej pomóc… bo jakże tak Muzułmanom??? Przecież oni są… i tu pada tysiąc oskarżeń (gwałcą, kobiet nie szanują, nie pracują, nie integrują się, rąk kobietom nie podają, terroryzują, zmuszają do noszenia chust, burek, długich spódnic, jedzenia prawą a mycia się lewą i co najgorsze- nie chcą zostać chrześcijanami!!). A ja mam pytanie- czemu w takim razie w naszym katolickim kraju (99%) są także gwałty, pobicia kobiet, poniżanie za inność, za orientację seksualną,  w katolickich szkołach nie nosi się mini, a w piątki nie jada mięsa, i nie szanuje innych poglądów, religii, niczego???

No my??? Katolicy???? To chyba inni… Bo przecież my nigdy- tych Żydów w czasie II wojny światowej, to tylko Niemcy, bo my- nigdy!!! No, oni nas czasem zmusili…. namówili… no przecież sami z siebie, to nawet końskiej muchy nie tkniemy!

Trzy dni temu w mojej  szkole było piękne jasełkowe przedstawienie, gdzie Józef i Maria nie mogli znaleźć noclegu ani w fitness klubie, ani w dyskotece, hoteliku, każdy miał ważne wymówki, żeby tylko obcych nie wpuścić. Wszyscy widzowie pokiwali głowami- jak niegodziwi są ludzie, nieczuli… Zapytałam - a jak to z Syryjczykami? Ilu ich przyjmiemy? Koleżanka- jedna z najbardziej religijnych osób jakie znam, powiedziała, że za biedni jesteśmy, może Szwecja albo Niemcy… no oczywiście, co usłyszeli Józef i Maria??? To samo, wymówka jest taka łatwa- może być nią bieda - dobra jak każda inna.

Więc ośmielam się twierdzić, że ten dodatkowy talerz przy wigilii, to tylko dęta sprawa, wyświechtany symbol, co nic, NIC nie oznacza, bo nikogo, NIKOGO nie przyjmiemy do swojego stołu, nie, nie tylko Arabów, bo Cyganów, Żydów, Rumunów, Bułgarów, Rosjan, Niemców także nie… no chyba, że bogatego Amerykanina ( meksykańskiego bidoka, to może nie, Bóg nie może wymagać aż takich poświęceń... )


Nienawidzę tego postu- że musiałam go napisać, ale musiałam... i nawet koń by się nie uśmiał... bo to jest tylko smutne, szkoda, że w święta.

 

niedziela, 20 grudnia 2015

Szarańcza z XIII wieku

Ostatnio dostałam książkę opowiadającą o historii Będzina. Wychodzi na to, że XIII wiek mijał będzińskim mieszkańcom pod strachem tatarskich najazdów. Mali, dzicy ludzie atakowali niczym szarańcza - wyobraźcie sobie dziesięć tysięcy małych koników z dzikimi, nieokrzesanymi jeźdźcami, rabującymi, gwałcącymi i palącymi wszystko co się ruszało a nawet nie ruszało.

Wtedy to strzała z łuku przebiła najsłynniejsze gardło trębacza z Krakowa, wymordowano oprócz zwykłych obywateli także władze Sandomierza i okrucieństwo przyjeżdżających z nikąd i wracających do nikąd Tatarów przeszło do legend. Miasta fortyfikowano, co trochę studziło zapędy najeźdźców, gdyż walka polskich, czy też śląskich rycerzy przeciw tym … karłom.. No bo ci nasi- dorodni, na mleku z miodem wyrośli, trochę z Niemcami pokrzyżowani- co im dobrze na wzrost zrobiło a tu swołocz jedna mała za szybka- widać ten kumys (sfermentowane końskie mleko) z tatarem (mięsem końskim pod siodłem macerowanym) nie na wzrost ale na szybkość wpływał.

Żarty, żartami ale mi trochę żal naszych przodków, wymordowanych przez jakąś szaloną szarańczę. Zaczęłam zastanawiać się jak można  było powstrzymać tę rzekę ludzi- konie- KONIE! Najważniejszy ich środek transportu, bez nich nic by nie znaczyli. Co można było zrobić? Pomysł- wytruć- ale jak 10 tysięcy koników??  Okrutne – bo cóż te biedne zwierzaki zawiniły – ale kiedy miałabym wybierać między życiem ludzi a hucułami…

 


I tak sobie snuję te opowieści i nagle – stop- matko, jeśli ktoś odniesie te historie z początków istnienia Będzina do obecnych dyskusji o imigrantach…  nie, to zupełnie inne historie- i nie mylmy ich proszę!


Dla rozrywki parę obrazków małych koników i jednej Kasi:






czwartek, 17 grudnia 2015

czy już mówiłam, że...

... najpiękniejsze konie są w Krakowie???
Peeeewnie, że tak, ale zawsze mogę to powtórzyć;-) Szczególnie po wizycie w Munster w Niemczech podaczas adwentowych kiermaszy przedświatecznych.
Było więc pięknie;-)) kolorowo, grzańcowo, ślicznie i przyjaźnie. Zrobiłam nawet zdjątko jednemu konikowi:




Konik całkiem sympatyczny- na pewono mówi po polsku- bo jakżeby taki kłapciak po polsku nie umiał?;-)
ale, ale gdzie mu tam do tych wymuskanych i wypieszczonych rumaków krakowskich?





Tydzień temu myślałam już, że straciłam tego bloga -  loguję się jak zwykle, a tu komunikat- konto zablokowane- z powodu złamania regulaminu (o czym google może powiadomić - lub nie...mnie chyba nie powiadomiło)- czytam więc ten regulamin.
 Wychodzi, że miałam treści molestujące dziatwę ( nie dziadka- drogie dzieci, tylko dziatwę- czyli Was) lub poniżajace mniejszości lub usiłujace sprzedać komuś jakis kit, namówić do pobicia lub chociaż okradzenia... hmmm do niczego się nie przyznaję ale google nie pytają, tylko rach ciach i z maszyną pogadasz, a właściwie, to nie pogadasz!!
Żywego człeka nie uświadczysz po drugiej stronie. Wszyscy widać zaprzęgnięci do wymylśania nowych żył złota albo gór cukrowych... po niemiecku Zuckerbergów. 
Co tu robić??? Zapytałam  prezydenta;-)) Bo mam wtyki, a on obiecywał, że każdemu obywatelowi pomoże. Zasięgnęłam więc języka u Dudy, widać w wolnych chwilach majsterkuje sobie przy kompach;-)) Ten mi mówi, że trzeba oszukać google... z flanki je zajść- czyli z innego komputera... HA zrobiłam, zobaczyłam, zwyciężyłam!! i oto jestem;-)) Jak się ucieszyłam!!!!!!!!!!!!!!!!






środa, 11 listopada 2015

Temat na narodowe święto- bicie nie jest wyjściem

Narodowe święto więc trzeba coś odpowiednio podniosłego i patriotycznego (najlepiej).  Edukacja może być?? 

Chętnie napisałabym co myślę o „majsterkowaniu” w polskim  systemie oświatowym przez nowoprzyszłą władzę- ale nie wypada używać brzydkich słów podczas narodowego święta- więc zweksluję na wychowanie koni. 

Temat niby bezpieczniejszy ale z koleżanką się pokłóciłam…  A było tak- ostatnia piękna niedziela, siodłamy sobie koniki, ja tego wielgachnego siwka, który jak tylko widzi ogłowie, podnosi swój wielki jak gar łeb na przeszło dwa metry i możesz mu… podskoczyć tylko. Dzielę się więc z koleżanką uwagą- dobrze nosić kostki cukru i mu dawać wraz z wędzidłem, będzie miał lepsze skojarzenia a nie tylko zimny kawał żelaza w pysku. Koleżanka marudzi- a jak ugryzie?  Odpowiadam- znałam masztalerzy, którzy zawsze w ten sposób ubierali ogłowie, konie nikogo nie gryzły natomiast cukier nastrajał je pogodnie;-) Przez żołądek do serca- skąd to znamy? Chyba jednak mi nie uwierzyła, woli bardziej siłową miłość;-))

 

Po jeździe było ostrzej- tym razem wcięłam się trochę w rozmowę o innym koniu, któremu zdarza się ugryźć jeźdźca podczas siodłania. Koleżanka radziła reagować konkretnym ciosem w łeb za próbę szczerzenia się i wykazywania chęci gryzienia. Ostro zaprotestowałam, bo uważam, UWAŻAM, że ten koń został doprowadzony do obecnego stanu przez takie właśnie traktowanie!


Po mojemu było to tak- jak koń zaczynał się niepokoić, kładł uszy i szczerzył zęby, kiedy siodłający to widział, zdzielał go, teraz on już się boi jak tylko podniesie się rękę i próbuje wyprzedzić ten atak, gryząc. Ja go obserwuję jeśli mam go osiodłać- jak widzę, że zaczyna się szczupaczyć, przerywam, mówię spokojnie, głaszczę- napięcie opada, kontynuuje pracę… Wydaje mi się, że tylko tą metodą oduczymy tego konia gryzienia, inaczej im więcej razy dostanie, tym bardziej będzie pragnął się odgryźć. 

I może nie wszyscy się z tym zgodzą- ale praca w szkole uczy mnie tego samego- ZA KAŻDYM RAZEM, gdy tylko zamiast rozwiązywać sprawę siłowo, zaczynam spokojnie i spolegliwie ( spolegliwy = wspierający i rozumiejący), to mam świetne efekty. I tylko czasem nie wytrzymuję - i sama się szczupaczę -  i NIEPOTRZEBNIE  szczerzę zęby.

Może powinnam ten post zadedykować narodowcom???


sobota, 31 października 2015

Suplement do ostatniej opowieści

Zarzucono mi, że za mało napisałam o samej jeździe z tym przystojnym panem Mirkiem, co to od orkiestry powinien dostać ”... dla przystojnego pana Mirka - pucio, pucio”, uzupełniam więc przekaz o pewne szczegóły.
Po pierwsze to miał wielkiego, czarnego konia a ja drobną siwą arabkę. Po drugie jechaliśmy po górkach, dółkach, znowu górkach i znowu dółkach – jak na karuzeli. Tylko fazy nam się nie zgrywały, bo on susami a ja dreptakiem na krótszych arabskich  nóżkach - ale jakich zwinnych!! Nawet menueta by zatańczyły, nie mówiąc o Jeziorze Łabędzim, co to byle arabkowaty patałach potrafi. Szło nam więc w innym rytmie, ale zgodnie jeśli chodzi o kierunek, do momentu ostatniej kałuży, której jego wielki ogier przejść nie chciał (a może był jednak wałachem?? Pod ogon nie zajrzałam), a arabek i owszem – nie chodzi, że pod ogonem był obejrzany, tylko że  przeszedł przez ocean tej kałuży. Więc mój Apollo został na drugim brzegu, próbując w te i wewte, prośbą i bacikiem. I tak woda nas rozdzieliła jak Tristana i Izoldę… on mógł sprać tego swojego  rumaka- no taki wstyd! Przed kobietą!! Wolę nie wiedzieć co nastąpiło potem, wróciłam sama do stajni- z tarczą i cnotą… no cnoty to już nie miałam od jakiegoś czasu;-) ale to już zupełnie inna historia...


niedziela, 25 października 2015

Jak czas potrafi kobietę robić W KONIA

Jeśli ktoś sądzi, że myślę tu o  kobietach, które  chcą oszukać czas i stosują kremy, odżywki i pożywki z celulitem w głąb lub impetem na zewnątrz, zainspirowane mlekiem matki  kozy, to się mylą. 
Myślę tu o czasie, który zrobił mnie dwa razy "w konia". 
Dawno, dawno temu, za siedmioma wsiami, kiedy byłam powabna czterdziestką umówiłam się z jednym przystojnym gościem na jazdę - samodwój... ( na pewno SamA mi powie, czy to poprawnie - fajnie, że WRESZCIE, po ponad dwóch latach odezwała się do mnie ;-)). Przyjechałam do Siewierza na tę jazdę, poranek był piękny, wiosenny, słoneczny, wymarzony. Ja też piękna- obcisłe spodnie, kurteczka z cielęcej skórki  (wypasiona), oficerki - wszystko pamiętam jak dziś. W stajni sennie, pusto... no nic, siądę na słoneczku- poczekam. No więc czekam i czekam, odsiedzin od tego czekania dostałam, dziura ozonowa (wtedy grasowała po Europie, mimo, że jeszcze w niej nie byliśmy) wypaliła mi plamy na buzi a tego mojego Amazona jak nie ma, tak nie ma (a teraz patrzcie- Amazon pcha się w Internecie drzwiami i ekranami). Amazon wreszcie nadszedł- cały samozadowolony - pewnie żona się starała... i rozbrajająco mi mówi- "To ty tu już od godziny czekasz??!?! a to dzisiaj przesunęli czas???? To już dziesiąta??? A ja myślałem, że dopiero ósma się skończyła:-)) Żeby go koń kopną!! Ja wstałam o szóstej, żeby zdążyć!

Innym razem czas zrobił mnie w konia znacznie boleśniej, chociaż właściwie, nie był to czas, tylko życzliwy kolega: W pewną piękną październikową sobotę zorganizowałam grilla-po cholerę mi to było??, na odchodnym kolega rzucił od niechcenia- "a pamiętasz- jutro zmieniamy czas na zimowy, pośpimy;-)" - serio? - pytam, "no jak bum, bum!!". 
Właściwie mi to pasowało- w niedzielę pilniutko pospałam o godzinę dłużej. Obudzona jak świeży ogóreczek skoro świt o dziesiątej, pojechałam do Chruszczobrodu- bo tam byłam umówiona- i tu historia się powtórzyła- w stajni ni żywego ducha... Różnica polegała na tym- że nie było na co czekać, oni już pojechali. Tej pięknej niedzieli nikt nie zmieniał czasu!!! ja się zwyczajnie spóźniłam;-((
Teraz nie ufam czasowi w newralgicznych dla niego momentach, od razu rezygnuję z umawiania się wg czasu Greenwich a w ogóle- czemu on tak gna??? Jak koń jakiś;-((((.

 

niedziela, 11 października 2015

niesprawiedliwość (bezmyślność) ludzi pełnosprawnych?

Zobaczyłam w TV program o tym, że latem były zawody w ujeżdżeniu dla niepełnosprawnych. Relacja była ciepła, interesująca, mobilizujaca. chciałam więc znaleźć więcej informacji i wicie co? NIE ZNALAZAM!!Nic, kompletne zero, nawet na facebooku nie było, chociaż tam wszystko się znajdzie.
Wyszło, że o olimpiadzie ani słowa, ALE KAŻDA głupota ma tam swoich fanów (widzę czasem, co oglądają w Internecie moi uczniowie, i wiem, co za śmieci sami wrzucają i jakie śmieci ich rajcują;-(( Czas umierać???? NIE, czas zmieniać ich na lepsze, czas realizować swoje powołanie- mimo mijajacych lat nie wpadłam w rutynę, ciągle wierzę w powołanie!
 Mimo wszechogarniającej głupoty mediów wierzę w tę lepszą stronę ludzkości- w tę dobrą, empatyczną ( uchodźcy- próba chrześcijańskiejgo miłosierdzia...), poszukującą i skromną (no ja się to nie nadaję...)i może ktoś mi powie, gdzie znajdę:
XI Mistrzostwa Polski w Paraujeżdżeniu Zawody Ogólnopolskie Osób Niepełnosprawnych w Ujeżdżeniu Bogusławice, 29-30 sierpnia 2015



wtorek, 29 września 2015

Biznes kontra miłość=Służewiec

Dzisiaj przeczytałam o wydarzeniach na Służewcu-

http://metrowarszawa.gazeta.pl/metrowarszawa/1,141635,18930464,czarna-niedziela-na-warszawskim-torze-sluzewiec-trzy-konie.html#BoxLokCzeImg
 i nie mogę, NIE MOGĘ przejść przez powszechnie panującą opinię o niemożliwości rehabilitacji koni po złamaniu nogi. Może nie będą już championami Służewca, ale mogłyby żyć i cieszyć siebie i innych tym życiem.
Najlepszym przykładem jest Etusek ze stajni koło Górki Siewierskiej. Złamał bidok nogę a potem przegalopował wiele, wiele kilometrów. Ale Etuska otaczała miłość a nie tylko biznes. A teraz niech mnie ktoś przekona, że jest inaczej, że trzeba zabijać te konie...  mam jeszcze jednego asa w rękawie- na okoliczność połamanych końskich nóg.


Etusek ( i moja córka) we własnej osobie - już po złamaniu- właśnie szykuje się do terenu;-))

piątek, 4 września 2015

Coś dla dentystów

It might not be your first instinct, when ripping the bow off your birthday horse, to stare into its mouth – more immediate actions might include renting a paddock or calling the police – but, either way, you shouldn’t take a look. A prospective purchaser would often check out a horse’s teeth, to ascertain its age. Inspecting the quality of a gift (equine or otherwise) is, of course, a sign of ingratitude – hence the exhortation not to do it.

It seems we’re obsessed with horses’ mouths, doesn’t it? In this case, the teeth aren’t relevant. The most trusted authorities in horse racing, useful when researching bets, are those who work with the horses – people working in the stables, for example. And who could be closer to the horse than the horse itself? If only they could talk. . .


niedziela, 30 sierpnia 2015

o tym przysłowiu uczniowie nigdy nie pozwalają zapominać


I’ve never tried it myself, but I’m willing to believe whoever created this proverb, which suggests that it is impossible to make someone do something unless they are willing. It appears in the collected proverbs of John Heywood (1546), which helped popularize a number of famous sayings, from ‘I know on which side my bread is buttered’ to ‘Beggars should be no choosers’. And horses made another appearance – he also advised ‘that some man may steal a horse [is] better than [that] some other may stand and look upon.’ That proverb hasn’t proved so popular. . 
i jaka internacjonala jest kultura- chyba we wszystkich narodach europejskich to powiedzenie ( a właściwie powiedzenia) jest znane.
Jakie jeszcze znacie? Bo ja mam parę za pazuchą (co to jest pazucha? Właściwie, to gdzie ja je trzymam?)
W komentarzu tłumaczenie.

poniedziałek, 24 sierpnia 2015

When you're young and you fall off a horse, you may break something. When you're my age, you splatter.

Dla sprawdzenia dołączę tłumaczenie w komantarzu

Riding:  The art of keeping a horse between you and the ground.  

~Author Unknown

It is not enough for a man to know how to ride; he must know how to fall.  ~Mexican Proverb



The wagon rests in winter, the sleigh in summer, the horse never.  ~Yiddish Proverb


No hour of life is wasted that is spent in the saddle.  ~Winston Churchill

People on horses look better than they are.  People in cars look worse than they are.  ~Marya Mannes

Horses and children, I often think, have a lot of the good sense there is in the world.  ~Josephine Demott Robinson

It's always been and always will be the same in the world:  The horse does the work and the coachman is tipped.  ~Author Unknown

Heaven is high and earth wide.  If you ride three feet higher above the ground than other men, you will know what that means.  ~Rudolf C. Binding

The wind of heaven is that which blows between a horse's ears.  ~Arabian Proverb

He knows when you're happy
He knows when you're comfortable
He knows when you're confident
And he always knows when you have carrots.
~Author Unknown

Nie bedę się kopać z koniem -

powiedział kiedyś Balcerowicz o relacjach z ówczesnym premierem- L. Millerem.
Czasami mam ochotę też to powiedzieć, z wiekiem coraz częściej - jeśli inni ludzie chcą tak, czy siak, wiedzą wszystko lepiej, to ja nie będę sie z nimi kopała, czuję życiowe zmęczenie.
 Każdy człowiek idzie własnymi torami, niech tak zostanie. Kiedyś miałam entuzjazm do zmieniania świata, niczym młody koń, dzisiaj czuję się niczym wiecej tylko starą szkapą...



Wszelkie podobieństwo osób i zdarzeń jest czysto... realne.

Ostatnio na tym blogu dwa razy napisałam o sobie, że jestem stara.... chyba niedobrze, ale muszę sie do tego przyzwyczajć.

wtorek, 18 sierpnia 2015

Baba z wozu a koń by się uśmiał

Wiecie ile jest przysłów o koniach???
Chyba najwięcej w świecie, patrzcie:

Koń by sie uśmiał
Baba z wozu, koniom lżej
Zdrowy jak koń
Darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby
Słowo się rzekło, kobyłka u płota
Kuty na cztery nogi
Końskie zdrowie


Karolina podpowiada przysłowiotwórstwo:

Zamienił stryjek konia na kijek
Koń rano wstaje i leje jak z cebra
Gdzie koni sześć, tam nie ma co jeść




Jak zgłodniałam, przypomniałam sobie jeszcze jedno:
Zeżarłabym konia z kopytami

poniedziałek, 17 sierpnia 2015

Wypasione konie i zakrótkie rączki

Znowu odwiedziny na Jurze- fajne kilka dni, znój i gnój (no gnoju nie było;-) przesadzam, ale kiedy po ciężkiej robocie w ogrodzie zobaczyłam pod swoim płotem coś ogromnego znad którego wystawała głowa w wypasionym kasku, to trochę o gnoju pomyślałam – ale przelotnie tylko;-)). Wypasione właściwie było tu wszystko – gdyż okaskowanej głowie towarzyszył wypasiony koń (potem okazał się kobyłą o rosyjskim imieniu Lena), na wypasionym koniu tkwiła wypasiona dera w najmodniejszym popielatym kolorze ze specjalnego tworzywa co w jedną stronę wypuszcza w drugą nie przepuszcza – czego? Ano komarów, much, gzów, os, pszczół i innego sześcionożnego  inwentarza. Patrzę- głowa konia- wielka, zza tego płotu na mnie okiem łypie, wypasione ogłowie na tej głowie, nowiutkie, pachnące i błyszczące. A ja jak ten Kargul zza płotu, zawsze to bezpieczniej, konisko mogłoby mi coś ujeść – i co wtedy?
Magda grzecznie ze mną pogadała, Lenkę po karku poklepała, kupy żadnej nie zrobiła i pojechała, nnnnoooooo wrażenie zrobiła i zostawiła… aż mnie brzuch rozbolał z zazdrości.
Nie było to jednak największe konisko jakie zawitało na Jurę, pojechałyśmy do Żarek – Polskę w ruinie pooglądać, aby potem wiedzieć, co nowy prezydent ma naprawiać.
 A tu kicha, ryneczek odnowiony w kamieniu, synagoga wedle przedwojennych rycin odrestaurowana, nowiutka szkoła w centrum postawiona a na końcu stary młyn z ruiny na muzeum przemieniony i TU to konisko – w kłębie 200cm jak nic, łeb jak sklep, do kompletu woźnica i młynarz. I tylko ten woźnica nieco zakrótkie rączki ma, jeśliby je opuścił ( bo teraz wodze trzyma- tak na niby tylko, bo żadnych wodzy nie ma (a może wodzów?)! I jakby te ręce opuścił – bo mu ścierpły, to okazałoby się, że ledwie do pasa sobie nimi sięga.
 I tu jest pies pogrzebany – jakaś tajemnica świata w postrzeganiu długości rąk. W szkole moi uczniowie nieomalże gremialnie rysują postać ludzką z rączkami niemowlęcej długości, a tu lokalny artysta to samo – rączki – rąsie właściwie, ten chłop ma – może to symbolizm wyzysku chłopa pańszczyźnianego przez feudalny system? Hmmm ale artysta jest dzięki tym zbyt krótkim rąsiom rozpoznawalny- to samo dłuto stworzyło św. Floriana w Kromołowie. Jakże ten bidok miał sikawkę trzymać, kiedy ledwo do pasa sobie sięgał?!?!!
No więc widzę pole do popisu dla naszego nowego Zbawiciela Narodu – konie są wypasione i dorodne, tylko woźnice i sikawkowi wymagają korekty.

Dołączam zdjęcie woźnicy, Floriana zdemontowali – może ludzie kpili z tych rączek?



środa, 5 sierpnia 2015

Konik morski

... no konik, to konik.... bo mój mąż odkrył parę lat temu takiego nowego konika - żeglarstwo. Mało nie pękłam ze śmiechu, kiedy usłyszałam, że pragnie wyruszyć w rejs na koniec świata- do miejsca najbardziej oddalonego ode mnie... dalej się nie dało, no chyba, że na Ksieżyc.
Mówię mu  - dobra - tylko nie masz pojęcia o żeglarstie, a co gorsza o angieslkim - pokażą cię w newsach w TV, jak tego faceta, co to z powodu impotencji językowych został uwięziony na lotnisku a potem rozwalił jakimś monitorem szybę a oni (władza lotniskowa) rozwalili go paralizatorem. Mój mąż impotentem nie jest, więc pokazał co potrafi: dostał ode mnie pół roku czasu na nauczenie się angielskiego- i oprócz wspaniałych wspomnień z rejsu, to zostało mu do tej pory ( jak w tej reklamie o pożyczce bankowej) - nadal pracuje nad swoim angielskim - wie nawet, co to horse.
No to spójrzcie na konika morskiego - czyli hipocampusa:

niedziela, 2 sierpnia 2015

Inteligentny lipicaner i głupia turystka

Kiedy zamek nazywa się Somek to nazwa stawia wymagania. I nie mogę powiedzieć, atrakcje spełniają te oczekiwania. Odwiedziłam tenże Zamek-Somek i ledwie nogi przez próg przełożyłam widzę -  piękny pokaz ujeżdżenia, najlepszy był biały konik - pewnie lipicaner (chociaż mógł być arabkiem, nieee po pysku sądząc nieee - nie jest szczupaczy jak u arabków) - potrafił wszystko, niczym pudelek w cyrku. Mówisz i masz- ciągi, piruety, stawanie dęba, czy też kładzenie się. Umiał nawet siedzieć koło swego pana niczym pies na przejściu dla pieszych przy czerwonym świetle.
Ale to nie był koniec – łucznicy pokazali klasę i tylko ja – głupia - nie doczekałam clou programu ( tak teraz myślę) – gdyż stał sobie tam grzecznie osiodłany bułanek… pewnie czekał na pokaz łuczniczy z grzbietu konia - znaczy jego własnego. A ja głupia poszłam sobie, myślałam, że obejrzałam wszystko co dawali.

 No cóż wszystko musi mieć swoje mankamenty- zamek Somek miał w postaci mojego braku inteligencji. 












sobota, 1 sierpnia 2015

Polak- Węgier dwa bratanki

... i do szabli  i do szklanki. No całkiem tak wychodzi;-) Mój tegoroczny pobyt nad Balatonem sponsorowały kontakty z końmi (szable zastąpiły łuki - ale o tym potem) i ze świetnym i tanim węgierskim winem. 
Wybrałam się do położonej na obrzeżu Kesztele stajni i pojechałam z sympatycznym chłopakiem w teren. Chłopak mówił znośnie po angielsku, co było bezcenne, gdyż godzina milczenia w języku węgierskim byłaby torturą (jakkolwiek jest to milczenie łatwiejsze niż we włoskim, gdzie chociaż potrafię powiedzieć uno, duo …). Teren przypominał mi nasz ojczysty, trochę Jury z karłowatymi sosenkami na piaszczystych łachach, trochę z solidnych śląskich lasów. Ludzie mili, trochę po niemiecku, trochę rękami i nogami, pożyczyli mi nawet czapsy (zapomniałam butów haha). Główny szef- typowy stary wyjadacz stajenny, który stracił zęby na żuciu puślisk i nachrapników, żylasty  jak stara szkapa, z żółtymi zębami od papierosów ( ooo w ostatnim poście o tym wspominałam haha – no to typowo, trzyma fason) i wszystko było fajne, tylko jedna migawka… kątem oka złapany obraz, reszta w domyśle, mianowicie koń zamknięty w ciemnej celi, tylko małe zakratowane okienko, koń kiwający się jak dziecko w sierocińcu, koń zamknięty „za karę”? Ogier, którego wypuszczają tylko na pokrycie klaczy? Jakiś okropny wałach, który gryzie i kopie?

Ten jedyny obraz zakłócił mój spokój i urok miejsca i jazdy. 






... i ten osamotniony



środa, 22 lipca 2015

Stara kłódka i zaczarowana dorożka

przepraszam tych, którzy lubili czytać moje wypociny, ale ostatnie miesiące spowodowały, że się zacięłam, niczym stara kłódka (nadam sobie taką ksywę - Stara Kłódka).
Ostatnio byłam w Krakowie i urok i bogactwo powozów obudziły mnie trochę, nie mogłam się powstrzymać, musiałam porobić fotki, no bo zobaczcie sami:





a te dziewczyny na kozłach!! 
Ciekawe, że kobiety na kozłach są bardziej marketingowe niż faceci. 
Pamiętam jeszcze czasy, kiedy konie tylko z lekka poocierano z łajna (gaciami wożnicy- sądząc po ich wyglądzie) a stangret był stary, śmierdział potem konia i własnym,  papierosami własnymi ale zęby miał po nich jak ten jego koń (może palili do spółki?) - to miało być takie folklorystyczne... Cepelia niby (ciekawe kto z młodych wie, co to Cepelia?)

A jak z tą zaczarowaną dorożką, zaczarowanym DOROŻKARZEM(nie kobietą), który mówił wierszem?

 I kto pamięta nazwisko autora wiersza? (pewnie Prószyński i spółka zażądają usunięcia tego wiersza- bo taki wpis spotkałam w Internecie, ale póki nie wiadomo czyj to utwór, to chyba nie muszę,  prawda? -hahaha)

Allegro cantabile
Grzywa mu się i ogon bielą,
wiatr dmucha w grzywę i w biały welon.

Do ślubu w dryndzie jedzie dziewczyna,
a przy dziewczynie siedzi marynarz.

Marynarz łajdak zdradził dziewczynę,
myślał: Na morze sobie popłynę.
Lecz go wieloryb zjadł na głębinie.

Ona umarła potem z miłości,
z owej tęsknoty i samotności.

Ale ze miłość to wielka siła,
miłość po śmierci ich połączyła.

Teraz dorożką zaczarowaną
jedzie pan młody z tą młodą panną
za miasto, gdzie jest stara kaplica,

i tam, jak w ślicznej starej piosence,
wiąże im stułą stęsknione ręce
ksiądz, co podobny jest do księżyca.
Noc szumi. Grucha kochany z kochaną,
ale niestety, co rano
przez barokową bramę
pełną sznerklów i wzorów
wszystko znika na amen
in saecula saeculorum:
ZACZAROWANA DOROŻKA
ZACZAROWANY DOROŻKARZ
ZACZAROWANY KOŃ.

sobota, 9 maja 2015

Dzisiaj wykręcę się sianem;-)

"Dzisiaj wykręcę się sianem;-)" - jakież to końskie;-))
a oto ten wykręt:
_bandyta_

Artykuł jest bardzo interesujący i jest wodą na mój młyn - nie należy zwierzęcia (człowieka) łamać, trzeba delikatnie popychać go ku dobremu... powolutku... krok po kroczku... tylko ja jestem niecierpliwa... 

wtorek, 14 kwietnia 2015

Koń dobry na stres

Dwa razy w życiu ( na szczęście tylko dwa) byłam w sytuacji ekstremalnego stresu (śmierć mojego taty (1997) i wypadek samochodowy mojego męża (marzec 2015)). W obu wypadkach moje napięcie wszystkich mięśni, kamień w żołądku, wręcz ból w trzewiach rozluźnił – koń… 
Kiedy wsiadałam czułam ten ból, z trudem się rozciągałam. W obu wypadkach moje instruktorki dostrzegały to zmaganie się z własnym stresem i ciałem… ale koń koi… kołysze, usypia stres i mięśnie…  łagodnie, powoli, krok po kroku moja głowa zajęła się jadą, moje mięśnie wykonywaniem ćwiczeń, coraz sprawniej się poruszam, kłus już nie taki sztywny, kanciasty, miękko, delikatnie, harmonijnie… po godzinie czułam się zrelaksowana, mięśnie przypomniały sobie zapomniany już ruch… ulga, zmęczenie, w głowie odrobina spokoju…
Wpis ten dedykuję WSZYSTKIM tym, którzy poddani traumatycznym przeżyciom nie mogą znaleźć spokoju, kiedy stres paraliżuje ich ruchy. Tylko wysiłek fizyczny, tylko zmęczenie i siódme poty pomogą zwalczyć traumę i stress. Sprawdźcie.


piątek, 27 marca 2015

Sycylijska mafia

Przybyłam, zobaczyłam, strajk mnie zwyciężył.



a potem wloskie linie lotnicze mnie zwyciężyły:



wtorek, 10 lutego 2015

Głupota frymuśnych panienek

W tym wypadku właściwie naiwność i głupota scenarzysty filmu Australia (2008), gdzie Nicole Kidman gra jakąś arystokratkę, która pojechała do Australii w sprawie zamordowanego męża. 
A tam ranczo, bydło i spęd trwający kilka dni. Co robi „frymuśna” panienka? Ubiera oficerki (miała potem grzyba na nogach - stąd nazwa takich butów- kozaki), a koniowi (jakiś folblut to był) czerwony (piekny) czaprak i angielskie siodło i tak sobie jadą… hehe, przez kurz, rzekę, kanion, kilometry półpustyni i całej pustyni …
 Ja myślałam, że arystokratka wraz z niebieską krwią ma pompowane do mózgu trochę mądrości, pokory do świata i do prostych pastuchów, którzy od dziesiątków lat przemierzają na koniach kilometry pastwisk a nie lansują się na parcoursach podczas konkursu dressagu (ujeżdżenia).
 Na „Dalekich Pastwiskach” to kulbaka jest najlepszym przyjacielem konia, a także człowieka. Pięknie pokazywał to Cejrowski na filmie o farmach w Wenezueli. Kulbaka rozmieszcza ciężar jeźdżca po całym grzbiecie konia i chroni jego kłąb itd , itd...
Kiedyś znajomy leśnik z Bieszczad śmiał się z nowobogackich z początku 90tych lat, którzy pragnąc popodziwiać piękno Bieszczad z końskiego grzbietu uznali, że huculski grzbiet jest uwłaczający ich statusowi, więc przywieźli swoje piękne, wyrasowane konie. Konie oczy mają, więc te arystokratyczne, wypieszczone i wydepilowane także – wściekły się, że mają jeździć po bezdrożach a nawet bezduktach, bezścieżkach i wydupiach, gryzionie przez muszki, meszki, gzy, bąki  i komary, zrobiły więc taki pokaz woltyżerki, że hucułom szczęki opadły i tylko wędzidła je trzymały na miejscu.
Zaufajcie tubylcom, czasem rezygnacja z utartych „miastowych” przyzwyczajeń wychodzi tylko na dobre – koniom i ludziom, a kulbaka jest ich najlepszym przyjacielem (wpis z 28.07.2013).


PS Ten film- Australia – ckliwo-naiwny, można sobie darować, chyba, że ktoś lubi takie bolywoodzkie produkcje. 

piątek, 6 lutego 2015

Żurawiejek nikt już nie śpiewa


Co to było?
Wszechwiedząca „Wiki” podaje po polsku i angielsku (ciekawe, dlaczego nie po rosyjsku?):

Żurawiejka – krótki, najczęściej dwuwierszowy, żartobliwy kuplet układany dla poszczególnychpułków kawalerii[1], oceniający z ironią i czarnym humorem ich wojenne losy. Żurawiejki charakterystyczne były dla kawalerii polskiej oraz rosyjskiej.
Zwyczaj, jak również nazwa, pochodzi z tradycji kawalerii rosyjskiej i została przejęta przez polskich kawalerzystów okresu międzywojennego. Nazwa pochodzi albo od rosyjskiego słowa „żuraw”, co by oznaczało pieśń tak jak on przelotną, albo wprost od tytułu popularnej rosyjskiej pieśni żołnierskiej Żuraw (ros. Журавль)[2].
Za twórcę żurawiejek uchodzi rosyjski poeta Michaił Lermontow, który zaczął je tworzyć pełniąc służbę w armii rosyjskiej jako junkier.
Dlaczego nikt już nie zaśpiewa? Bo zorientowałam się, że współczesna młodzież W OGÓLE nie umie NIC śpiewać;-((((((((((((
Pewnego dnia, rysując na mojej lekcji warzywa (mam takie hobby- nie ma to jak namalowana kapusta, seler lub cebule - najlepiej w liczbie trzech, przetwory nie wchodzą w rachubę - przecier ogórkowy lub mrożonka jarzynowa się nie łapią) zaczęła (ta młodzież) śpiewać „ogórek, ogórek”. Pomyślałam „dobrze jest’ może jeszcze namalują pomidory (adios, słoneczka zachodzące, za mój jesienny stół) i marchewkowe pole oraz, Strowbeery hills. Niestety, okazało się, że współczesna młodzież zna oprócz piosenek z przedszkola (Mała Micitanka była najlepsza) tylko, powtarzam - TYLKO! kolędy i pieśni religijne ( Bóg się rodzi, Przybieżeli, Barka itp.) i może nawet prawica byłaby szczęśliwa z tego powodu, lecz niech nie będzie. Świadczy to bowiem o zamieraniu śpiewanej kultury polski, tej biesiadnej, tej - może nie z górnej półki, ale bez tej rajdowo-kolonijnie-obozowej, nie będzie żadnej innej!
BŁAGAM, MŁODZIEŻY- ZACZNIJCIE ŚPIEWAĆ!!! Błagam, dorośli - zacznijcie uczyć młodzież śpiewać!!!!
Oto parę „kawałków” o koniach:

Dalsze życzenia - koń z drewnianą nogą (koń-pniak?)

Konik na biegunach

czwartek, 5 lutego 2015

Kwadratura konia

Pisałam kiedyś na temat koni jeżdżących w Morskim Oku (9.08.2013 Konie pod Morskim Okiem) z turystami i okazuje się, że jest to temat nadal budzący konflikty.
Właśnie Polityka z 5 lutego 2015 zamieściła artykuł „Kwadratura konia” dotyczący rzeszy ekspertów i serii badań związanych ze stanem zdrowia i stopniem eksploatacji koni ciągnących w Tatrach wozy. Eksperci nie twierdzą, że konie te są maltretowane, owszem pracują dość ciężko, ale nie jest to ponad ich siły lub wycieńczające.
Mimo to, we wszelkich debatach na ten temat przewija się motyw zastąpienia koni meleksami… no to, to już świetny pomysł- w ramach troski o konie weźmy je wszystkie zlikwidujmy i wyślijmy do rzeźni…  super inteligentnie.
Więc idąc tą drogą może pozbądźmy się psów pracujących na lawiniskach (może spaść na nie druga lawina), te polujące (no proszę was - cała idea polowania to już skandal) a mogą zostać pogryzione, zranione, podtopione, zmarznięte. Psy ciągnące sanki na Grenlandii, a bernardyny - noszą beczkę grzańca na szyi a napić się nie mogą;-( Wykorzystanie słoni w Azji urąga wszelkim przepisom bhp,  kodeksu pracy, etyki, normom UE (uppps, to nie Europa, no to chociaż tych przepisów spęlniać nie muszą) dźwigają tonowe bale i są deptane po głowie.
Więc zieloni chcą wywalić wszystkie konie, zastąpić je plastikiem, meleksem, elektryką (wspólny z koniem ma nawyk kopania), cyborgami, androidami i tanią siłą ze wschodu, bo ludzie mogą się męczyć.
Wtedy będą wszyscy szczęśliwi, zapomną jak wyglądają czworonogi, staniemy się drugą plastikową Japonią, co było marzeniem Wałęsy (więc jeszcze prezydent będzie się cieszył) i co tam, że kontakt z naturą, zwierzęciem, mozołem i szacunkiem do pracy może być wychowawczy.
 Za 50 lat nas też zastąpią plastikowe cacka z elektronicznymi bebechami, no bo co mamy się tak męczyć i męczyć a nawet umrzeć czasem, do rzeźni z nami ale już!


niedziela, 1 lutego 2015

Laska w stringach

Pogoda boska, ferie się zaczęły… czy może być coś piękniejszego? No chyba, że konie lub narty na dokładkę. W niedzielę narty są ryzykowne, w piękną niedzielę na początku ferii wręcz karkołomne, więc konie.
Stajnia, cisza w dziełach natury wokół mnie (jeśli ktoś nie wie, co to dzieło natury - to o drzewa chodziło, gdy moja córka w piątej klasie pisała wypracowanie, a wiedziała, że powtórzenia są nie na miejscu), tylko … dzięcioły – jedyne pracowite istoty, nawet w niedzielę stukają.
Szefowa z uśmiechem od ucha do ucha (dobrze, że je miała… inaczej mogłoby zębów zabraknąć)opowiada o nowej lasce, która się w stajni pojawiła. … Jaka ładna, z czarną grzywką, może troszeczkę za dużo sadełka, ale anorektyczki są złośliwe (coś w tym jest, muszę przemyśleć), miła,  intelignetna, szybko się uczy, przyjazna, a jaka chętna do pracy! Myślę sobie  - ma nową opiekunkę do dziecka?
Ale jak szefowa powiedziała, że bez stringów do roboty nie rusza (nie szefowa, tylko ta nowa laska), no to hmmm tylko jedna profesja mi została, ale żeby w Burkach taniec na rurze miał wzięcie, to się nie spodziewałam.
No dobra, zostałam wkręcona, ta laska, to nowa klaczka a springi to podogonie… ale warta jest wszystkich pieniędzy… dupką na ósemkach kręci jak należy, bioderka apetycznie zaokrąglone, błysk w oku jak się patrzy (jak nie, to też błyska, ale tylko w czasie rui (ta uwaga tylko dla wtajemniczonych;-)

niedziela, 18 stycznia 2015

Musztarda po "Trzech Królach"

Zwykle jest "musztarda po obiedzie", a mnie wyszło po 3Królach... a wszystko przez to, że nie było o czym pisać- dzień był piękny, prawdziwy zimowy śnieżek, słoneczko,
- chodź mężusiu, pójdziemy obejrzeć koniaiwielbłąda;-))
...a może jeszcze osiołek będzie;-)
Sprawdziliśmy u wujka google, że zaraz po 12.00 JEDYNA w powiecie  procesja trzech króli idzie z koscioła na Ksawerze...
Lecimy z aparatem- jak te aparaty. Pod kościołem kłębią się dzieciaki w papierowych koronach, tatusiowie uwijają z sankami, podniecenie i oczekiwanie.
Na kościele plakat z litanią sponsorów uroczystości - aż serce rośnie, ilu hojnych ludzi nosi Ziemia Będzińska.
Węszę- co jak co, ale zapach konia i jego kupy poznam na kilometr... może za kościołem? Dyrdamy więc z mężem za kościół- tam tylko maluchy skaczą do jakiejś nory pod schodami i jeden się przechwala, jaki wspaniały biznes zrobi na handlu  awatarami. Może awatary miały być na koniach, ale trzech króli to już z pewnością nie. Swoją drogą, to nie gramatycznie- trzech króli, to jak zwierzaków (moli) bo ludzi to teraz królów. No ale oni jechali dawno temu, kiedy mówiło się "króli", a teraz, to już nie wiem jak podążali - lecieli perpedes, chyba - nie wiem tego, bo po dokładnym zbadaniu za pomocą wzroku i węchu (wzrok mam słaby- mógłby mnie oszukać, ale do kupy z nosem, to działa poprawnie), więc wiedziałam już- żadnej kupy tam nie było, ani konia, ani osiołka, ani wielbłąda... poszliśmy więc do domu ;-(
 Każda sprawa ma wiele stron- więc tu też był pozytyw- nie wzięliśmy ze sobą naszej 3 letniej wnuczki- bo jak dziecku wytłumaczyć, że zamiast konia zobaczy tekturową koronę safundowaną przez hojnych i licznych sponsorów??

Więc co się dziwić, że nawet pisać mi się o tym nie chciało...