Jeśli ktoś sądzi, że myślę tu o kobietach, które chcą
oszukać czas i stosują kremy, odżywki i pożywki z celulitem w głąb lub impetem
na zewnątrz, zainspirowane mlekiem matki kozy, to się mylą.
Myślę tu o czasie,
który zrobił mnie dwa razy "w konia".
Dawno, dawno temu, za siedmioma wsiami, kiedy byłam powabna czterdziestką umówiłam się z jednym przystojnym gościem na
jazdę - samodwój... ( na pewno SamA mi powie, czy to poprawnie - fajnie, że
WRESZCIE, po ponad dwóch latach odezwała się do mnie ;-)). Przyjechałam do
Siewierza na tę jazdę, poranek był piękny, wiosenny, słoneczny, wymarzony. Ja też
piękna- obcisłe spodnie, kurteczka z cielęcej skórki (wypasiona), oficerki - wszystko pamiętam jak
dziś. W stajni sennie, pusto... no nic, siądę na słoneczku- poczekam. No więc
czekam i czekam, odsiedzin od tego czekania dostałam, dziura ozonowa (wtedy
grasowała po Europie, mimo, że jeszcze w niej nie byliśmy) wypaliła mi plamy na
buzi a tego mojego Amazona jak nie ma, tak nie ma (a teraz patrzcie- Amazon
pcha się w Internecie drzwiami i ekranami). Amazon wreszcie nadszedł- cały
samozadowolony - pewnie żona się starała... i rozbrajająco mi mówi- "To ty tu już od godziny
czekasz??!?! a to dzisiaj przesunęli czas???? To już dziesiąta??? A ja myślałem,
że dopiero ósma się skończyła:-)) Żeby
go koń kopną!! Ja wstałam o szóstej, żeby zdążyć!
Innym razem czas
zrobił mnie w konia znacznie boleśniej, chociaż właściwie, nie był to czas,
tylko życzliwy kolega: W pewną piękną październikową sobotę zorganizowałam
grilla-po cholerę mi to było??, na odchodnym kolega rzucił od niechcenia-
"a pamiętasz- jutro zmieniamy czas na zimowy, pośpimy;-)" - serio? -
pytam, "no jak bum, bum!!".
Właściwie mi to
pasowało- w niedzielę pilniutko pospałam o godzinę dłużej. Obudzona jak świeży
ogóreczek skoro świt o dziesiątej, pojechałam do Chruszczobrodu- bo tam byłam
umówiona- i tu historia się powtórzyła- w stajni ni żywego ducha... Różnica
polegała na tym- że nie było na co czekać, oni już pojechali. Tej pięknej
niedzieli nikt nie zmieniał czasu!!! ja się zwyczajnie spóźniłam;-((
Teraz nie ufam czasowi w newralgicznych dla niego momentach, od
razu rezygnuję z umawiania się wg czasu Greenwich a w ogóle- czemu on tak gna??? Jak koń jakiś;-((((.
Ale przecież ja, Twój mąż przynajmniej raz byłem z Tobą, ukochaną moją małżonką w którejś z tych sytuacji - z pewnością w Chruszczobrodzie (słowo dla innostrańców). To na końskim terenie można realizować erotyczne marzenia?
OdpowiedzUsuńaż drogi mężu- pamiętm, że byłeś wtedy ze mną- co nie wiele mi pomogło- - bo może jako baba "herod" założyłabym chłopu wędzidło, ale w teren na nim pojechać... to już za wiele hahahha więc siedziałam tam jak dudek a ty ze mną - jak hmmm bocian? żuraw, czy sku/owronek?
OdpowiedzUsuńDawno temu, może nie aż tak, umówiłaś się na jazdę konną czy na spotkanie pretekstowe z przystojnym, co czasu nie zmienił? Chyba wreszcie zrozumiałam, dlaczego hobby takie wybrałaś. Zawsze przecież koń może ponieść. Z Twej, jakże epickiej opowieści z lat wstecznych wynika, że jazda pretekstem była, bo o ciuchach swych piszesz więcej niż o przeżyciach jeździeckich. Skoro konie tak kochasz, dlaczego kurteczka cielęca była dla Ciebie tak ważna? Cielątko też zwierzątko i nie powinno znaleźć się na Twym grzbiecie. Oficerki również skórzane były, więc z jakiegoś zwierzątka. A mnie kiełbaska z konika też kiedyś bardzo smakowała.
OdpowiedzUsuńSamA