Ostatnio dostałam
książkę opowiadającą o historii Będzina. Wychodzi na to, że XIII wiek mijał
będzińskim mieszkańcom pod strachem tatarskich najazdów. Mali, dzicy ludzie
atakowali niczym szarańcza - wyobraźcie sobie dziesięć tysięcy małych koników z
dzikimi, nieokrzesanymi jeźdźcami, rabującymi, gwałcącymi i palącymi wszystko co
się ruszało a nawet nie ruszało.
Wtedy to strzała z
łuku przebiła najsłynniejsze gardło trębacza z Krakowa, wymordowano oprócz
zwykłych obywateli także władze Sandomierza i okrucieństwo przyjeżdżających z
nikąd i wracających do nikąd Tatarów przeszło do legend. Miasta fortyfikowano,
co trochę studziło zapędy najeźdźców, gdyż walka polskich, czy też śląskich
rycerzy przeciw tym … karłom.. No bo ci nasi- dorodni, na mleku z miodem
wyrośli, trochę z Niemcami pokrzyżowani- co im dobrze na wzrost zrobiło a tu
swołocz jedna mała za szybka- widać ten kumys (sfermentowane końskie mleko) z
tatarem (mięsem końskim pod siodłem macerowanym) nie na wzrost ale na szybkość
wpływał.
Żarty, żartami ale mi
trochę żal naszych przodków, wymordowanych przez jakąś szaloną szarańczę. Zaczęłam
zastanawiać się jak można było
powstrzymać tę rzekę ludzi- konie- KONIE! Najważniejszy ich środek transportu,
bez nich nic by nie znaczyli. Co można było zrobić? Pomysł- wytruć- ale jak 10
tysięcy koników?? Okrutne
– bo cóż te biedne zwierzaki zawiniły – ale kiedy miałabym wybierać między
życiem ludzi a hucułami…
I
tak sobie snuję te opowieści i nagle – stop- matko, jeśli ktoś odniesie te
historie z początków istnienia Będzina do obecnych dyskusji o imigrantach… nie, to zupełnie inne historie- i nie mylmy
ich proszę!
Dla rozrywki parę obrazków małych koników i jednej Kasi:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz