sobota, 31 października 2015

Suplement do ostatniej opowieści

Zarzucono mi, że za mało napisałam o samej jeździe z tym przystojnym panem Mirkiem, co to od orkiestry powinien dostać ”... dla przystojnego pana Mirka - pucio, pucio”, uzupełniam więc przekaz o pewne szczegóły.
Po pierwsze to miał wielkiego, czarnego konia a ja drobną siwą arabkę. Po drugie jechaliśmy po górkach, dółkach, znowu górkach i znowu dółkach – jak na karuzeli. Tylko fazy nam się nie zgrywały, bo on susami a ja dreptakiem na krótszych arabskich  nóżkach - ale jakich zwinnych!! Nawet menueta by zatańczyły, nie mówiąc o Jeziorze Łabędzim, co to byle arabkowaty patałach potrafi. Szło nam więc w innym rytmie, ale zgodnie jeśli chodzi o kierunek, do momentu ostatniej kałuży, której jego wielki ogier przejść nie chciał (a może był jednak wałachem?? Pod ogon nie zajrzałam), a arabek i owszem – nie chodzi, że pod ogonem był obejrzany, tylko że  przeszedł przez ocean tej kałuży. Więc mój Apollo został na drugim brzegu, próbując w te i wewte, prośbą i bacikiem. I tak woda nas rozdzieliła jak Tristana i Izoldę… on mógł sprać tego swojego  rumaka- no taki wstyd! Przed kobietą!! Wolę nie wiedzieć co nastąpiło potem, wróciłam sama do stajni- z tarczą i cnotą… no cnoty to już nie miałam od jakiegoś czasu;-) ale to już zupełnie inna historia...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz