sobota, 1 sierpnia 2015

Polak- Węgier dwa bratanki

... i do szabli  i do szklanki. No całkiem tak wychodzi;-) Mój tegoroczny pobyt nad Balatonem sponsorowały kontakty z końmi (szable zastąpiły łuki - ale o tym potem) i ze świetnym i tanim węgierskim winem. 
Wybrałam się do położonej na obrzeżu Kesztele stajni i pojechałam z sympatycznym chłopakiem w teren. Chłopak mówił znośnie po angielsku, co było bezcenne, gdyż godzina milczenia w języku węgierskim byłaby torturą (jakkolwiek jest to milczenie łatwiejsze niż we włoskim, gdzie chociaż potrafię powiedzieć uno, duo …). Teren przypominał mi nasz ojczysty, trochę Jury z karłowatymi sosenkami na piaszczystych łachach, trochę z solidnych śląskich lasów. Ludzie mili, trochę po niemiecku, trochę rękami i nogami, pożyczyli mi nawet czapsy (zapomniałam butów haha). Główny szef- typowy stary wyjadacz stajenny, który stracił zęby na żuciu puślisk i nachrapników, żylasty  jak stara szkapa, z żółtymi zębami od papierosów ( ooo w ostatnim poście o tym wspominałam haha – no to typowo, trzyma fason) i wszystko było fajne, tylko jedna migawka… kątem oka złapany obraz, reszta w domyśle, mianowicie koń zamknięty w ciemnej celi, tylko małe zakratowane okienko, koń kiwający się jak dziecko w sierocińcu, koń zamknięty „za karę”? Ogier, którego wypuszczają tylko na pokrycie klaczy? Jakiś okropny wałach, który gryzie i kopie?

Ten jedyny obraz zakłócił mój spokój i urok miejsca i jazdy. 






... i ten osamotniony



1 komentarz:

  1. Ładne fotki zrobiłaś. Widać na nich, że kochasz konie, że Twoje życie zaplątane jest w końska grzywę, że słyszysz nawet szept konia, że je rozumiesz, że są twymi przyjaciółmi. Nawet ten samotny na drugim zdjęciu zobaczył dzięki Tobie nadzieję...
    SamA

    OdpowiedzUsuń