Jakby wziąć moje
doświadczenia w jeździectwie, to najgorzej jest przy znanych hodowlach - jak w
Białym Borze, gdzie mnie nie wpuszczono, bo nie wyglądałam na ucznia ich
technikum;-((
W jakimś
ekskluzywnym klubie na Węgrzech w Egerze cieć wywalił mnie jak tylko zrobiłam trzy
kroki za bramę. Nie wyglądałam, co prawda, na bezdomną, ale widocznie bez fraka i tak tam
nie wpuszczali. Nie żałuję właściwie, bo co z tego, że wiem, jak po niemiecku
jest koń, po francusku też się dowiedziałam, ale kto wie, jak koń jest po
węgiersku? No oprócz samych Węgrów, oczywiście. Ten język nie klei się do mózgu
przeciętnego Europejczyka. Pomyślcie – jacy Węgrzy muszą być mądrzy!!
Szczytem mojego
niepowodzenia z końmi było Munster w zachodnich Niemczech. Byłam tam tydzień,
mieszkałam na obrzeżu miasta, wszędzie wokół były stajnie!!! Wypasione – te
stajnie (konie pewnie też, na specjalnych miksturach i mondaminach), konie
czyści się tam pneumatycznie, nie jakimiś głupimi szczotkami.
I w żadnej z
tych starogermańskich stajni na starogermańskich ogromnych Hanoverach nie można
było pojeździć – wszystkie konie prywatne, nic dla rekreacji, jakbym chciała
jakiegoś kupić, to nie byłoby mnie stać, ale miałabym na czym pojeździć, ale
bez konia? No… może fizjoterapia na koniach? - zaproponował mi jakiś facet w bryczesach przypominający pruskiego junkra … Ich bin gesund! ja zdrowa! O das schade! To szkoda!
Zostały mi
tylko końskie muchy, które już od 5 rano przypominały, że mieszkam koło stajni…hrrrr
Swoją drogą jak to, Niemcy nie poradzili sobie z posortowaniem much i walnięciem ich w odpowiedniego koloru pojemnik?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz