środa, 7 sierpnia 2013

Tylko końskie muchy

Jakby wziąć moje doświadczenia w jeździectwie, to najgorzej jest przy znanych hodowlach - jak w Białym Borze, gdzie mnie nie wpuszczono, bo nie wyglądałam na ucznia ich technikum;-(( 
W jakimś ekskluzywnym klubie na Węgrzech w Egerze cieć wywalił mnie jak tylko zrobiłam trzy kroki za bramę. Nie wyglądałam, co prawda, na bezdomną, ale widocznie bez fraka i tak tam nie wpuszczali. Nie żałuję właściwie, bo co z tego, że wiem, jak po niemiecku jest koń, po francusku też się dowiedziałam, ale kto wie, jak koń jest po węgiersku? No oprócz samych Węgrów, oczywiście. Ten język nie klei się do mózgu przeciętnego Europejczyka. Pomyślcie – jacy Węgrzy muszą być mądrzy!!
Szczytem mojego niepowodzenia z końmi było Munster w zachodnich Niemczech. Byłam tam tydzień, mieszkałam na obrzeżu miasta, wszędzie wokół były stajnie!!! Wypasione – te stajnie (konie pewnie też, na specjalnych miksturach i mondaminach), konie czyści się tam pneumatycznie, nie jakimiś głupimi szczotkami.
I w żadnej z tych starogermańskich stajni na starogermańskich ogromnych Hanoverach nie można było pojeździć – wszystkie konie prywatne, nic dla rekreacji, jakbym chciała jakiegoś kupić, to nie byłoby mnie stać, ale miałabym na czym pojeździć, ale bez konia? No…  może fizjoterapia na koniach? - zaproponował mi jakiś facet w bryczesach przypominający pruskiego junkra Ich bin gesund!  ja zdrowa! O das schade! To szkoda!
Zostały mi tylko końskie muchy, które już od 5 rano przypominały, że mieszkam koło stajni…hrrrr Swoją drogą jak to, Niemcy nie poradzili sobie z posortowaniem much i walnięciem ich w odpowiedniego koloru pojemnik?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz