Coś się ten oklep do mnie przykleił, pojechałyśmy do Burków na
teren, „samotrzeć”, ale ja odpadłam w przedbiegach – wyrok: parcours…
No jak tak, to oklep, nie będę męczyła tego hucuła, pomęczę siebie.
No… pot płynął, nie powiem, tyłek bolał… nie powiem, a
Łaciak szczęśliwy… gdzie tam będzie galopował, jak baba się miota po jego
grzbiecie, mało skurczu
łydek nie dostanie.
I tu dla wszystkich, którzy boją się galopu, a bez siodła to niczym
diabeł święconej wody (się boją), słowa otuchy: Ludzie, w galopie jest naprawdę
łatwiej niż w kłusie. Kłus jest technicznie najtrudniejszy.
Dobra, pogalopowałam chwilę, to może do kłusa? KŁĄB…jest tam gdzie
nie trzeba… jak radzą sobie z tym faceci - nie mam pojęcia, może coś straciłam…
albo oni stracili. Mam nawet taką teorię, że Indianie wyginęli nie z powodu
inwazji białych, tylko przez jazdę na oklep… potem już nie miał kto płodzić
dzieci.
Właściwie powinnam zapytać jednego Leszka i jednego Jacka, którzy
mogą być ciekawym materiałem badawczym. Gdzieś około 2000 roku na zawodach
skoków przez przeszkody w Siewierzu szli łeb
w łeb do wysokości 160!! BEZ siodeł. Nagrodą był rower
górski z siodełkiem!!!
Chwilami ich twarze wykrzywiał ból… krew, co prawda, nie płynęła… chyba… bo
bałam się patrzeć… Ciekawe, co u nich słychać od tamtego czasu… a krew to nie z twarzy,
twarzami na koniach nie siedzieli!
PS. Po jeździe na Łaciaku dowiedziałam się, że trzeba było podać
PIN: Galop Łaciak, galop!!
hahaha, fragment od :"KŁĄB…jest tam gdzie nie trzeba… " mnie rozwalił :D
OdpowiedzUsuńz tym galopem i kłusem to prawda, ja na obozie uczyłam się galopować no i w sumie pierwszy galop był na woltyżerce, na czapraku. galop był super wygodny, a najgorsze przejście z galopu do kłusa, au ! :D