czwartek, 25 grudnia 2014

Mord rytualny wiecznie żywy

Co łączy karpia z koniem? Pozornie nic – jedno w wodzie, drugie w powietrzu, jedno ma nóżki krótkie i machające, drugie długie, z jednym palcem i galopujące,  … ale jest coś (oprócz tego, że oba żrą zielone)… konie jadą żywe do włoskich konsumentów, a karpie żywe do polskich. Uboje rytualne!!! Tyle było gadania w sejmie o krowach dla Żydów, już prawie spodziewałam się jakiegoś nowego pogromu, że jak to nasz sejm (NASZ - polski!!), zezwala na taki sadyzm, znęcanie się… i nasz humanitaryzm kwitł aż do… Bożego Narodzenia.. bo jak Boże – to trzeba mordować karpia - innej opcji nie ma!  Ten, kto nie morduje – to  poganin i Boga w sercu nie ma. Boga może nie mam, ale etykę, to i owszem, więc poszłam sobie na mały targ, gdzie od 20 lat kupowałam zabite karpie – a tu uppps – w tym roku nie ma;-(( Gdzie kupię karpia- pytam… w markecie… idę, a w markecie tylko żywe… stoję nad ta kadzią, one tam się miotają a ja Hyde Park nad nimi robię … przemawiam do narodu - że to oburzające w XXI wieku, bo każdy ma lodówkę, bo każdy może sobie zamrozić, a zwyczaj barbarzyński, przeniesiony z czasów naszych przodków - co albo solili śledzie, albo jedli nieświeże… Łapię się na tym, że słucha tylko ta biedna sprzedawczyni - co to ją zatrudniono i zakazano zabijania (k…..nd ma czyste ręce!), karpie - co i tak głosu nie mają i jacyś biedni ludzie, którym gotówki na karpia nie starczało (w tyle głowy  - zafunduj im tego karpia.. przejęta swoim losem i tymi karpiami, nie zrobiłam tego – przykro mi, chociaż trochę obawiałam się, czy gotówki nie zrealizują na innym stoisku…).
Kiedy najbardziej martwy karp ożył mi na wadze, odmówiłam zakupu, wróciłam sfrustrowana do domu - nie będę przykładała ręki do mordu rytualnego odprawianego w nieomalże każdej polskiej rodzinie … wolę nie jeść karpia .

Moi rodacy często oburzają się na Włochów, którzy jedzą koninę i to ma być konina sprowadzona żywa do ich kraju. Co się dziwić, Hanibal pchał się do Włoch z żywymi słoniami, to konie przy nich to bułka z masłem. Mordowanie karpia nie jest dla mnie bułką z masłem, mordowanie koni nie jest nawet bochnem chleba i to bez masła… jakoś innym przychodzi to z łatwością… szczególnie przy świętach… 

poniedziałek, 22 grudnia 2014

Święta są cudne;-))

Wszystkim moim kochanym czytelnikom życzę pięknych snów o galopie przez szerokie przestrzenie, o tym rytmie...tudutudutudu... ścieżką wzdłuż wiosennego sadu, ups kury wypłoszyły konia..., lipcowego rozgrzanego lasu pachnącego żywicą, na którego końcu jest jezioro - wjeżdżamy w niego, cieszymy się chłodem i rozpryskami wody wokół galopujących wierzchowców, potem wjeżdżamy w złocisty jesienny bór, pachnący rozgrzanym piachem gościńca, twarz wystawiamy do odchodzącego słońca... i ta cisza towarzysząca zimowym spacerom... snieg, ni ptaka ni grzybiarza, ni szczeku psów z mijanych domostw... świat zamarł i czeka następnego roku...

i jeszcze jeden wpis:


sobota, 22 listopada 2014

Grosse Pferd (wielkie konisko) i Albrecht wlazł w kupę

Kto nie wie, kto jest moją ponadczasową miłością, to informuję - Albrecht Durer, niemiecki renesansowy malarz i grafik. Czytam o nim wszystko co sam napisał i napisano o nim, jego osobiste myśli, rachunki, listy do przyjaciela… po części staroniemieckim języku… ile to wyczytać można z takich zapisków, o handlu szlachetnymi kamieniami (Wenecja/Norymberga), antycznymi dziełami sztuki, życiu nocnym w weneckich tawernach, sposobie i kosztach podróżowania z Norymbergii do Antwerpii, gościnności ówczesnych ludzi i turystyce, także na koniach.
Ale, ale, wracamy do tych koni, przedstawiał je w swoich grafikach wielokrotnie – jak przystało na Niemca - duże solidne, bojowe koniska.
Każdy z tych miedziorytów lub drzeworytów jest pełen ukrytych znaczeń, symboli, metafor.
Rycerz, śmierć i diabeł, w interpretacji z bloga Marka Ł (http://marekl.wordpress.com/2008/06/02/o-niezwyklym-miedziorycie/) brzmi tak:
Moja interpretacja wygląda następująco – człowiek, mityczny rycerz toczące nieustannie bitwy z przeciwnościami losu podąża do celów, które sobie wyznaczył. Za nim kryje się fałszywy doradca, diabeł, czekający na jego błędy i zatracenie. Wszystkiemu przypatruje się wszechobecna w życiu śmierć, gdyż człowiek mimo iż na co dzień zapomina o regule „memento mori” , to podświadomie cały czas czuje upływ czasu przybliżający go do zakończenia bytu ziemskiego. Śmierć może być również ostrzeżeniem, przypomnieniem, o jedynie pozornych wartościach dóbr doczesnych, których pozyskiwanie nie może przysłonić na celu życia.

To samo dzieło można odczytywać inaczej:

Rycerz jest w pełnej zbroi, jedzie konno doliną. Z jednej strony towarzyszy mu śmierć, a z drugiej - diabeł. Bez strachu, w skupieniu i z ufnością patrzy przed siebie. Jest sam, ale nie osamotniony. Będąc samotnym, wydaje się mieć swój udział w sile, która daje mu odwagę i umacnia go, mimo obecności negacji istnienia. Człowiek zagłębiający się w swoje serce najpierw odkrywa własną samotność. Gdy stwierdza, że nie jest sam, lecz w głębi jego istoty obecny jest Wszechmogący Bóg, pojawia się wiara. 




Nie będę zanudzała interpretacjami, każdy może znaleźć własne  a poza tym, przyjdzie zaraz koleżanka i nie mam czasu;-)


Zwróćcie jednak uwagę na jeden zabawny fakt- Durer – mistrz narcyzmu i samouwielbienia na rycinie „Wielkie konisko” umieścił swój inicjał (charakterystyczny układ A i D) w … końskiej kupie;-))


I co się dziwić , że uwielbiam tego narcyza.

I jeszcze inne jego ryciny z końmi, najmroczniejszą są :Jeźdzcy Apokalipsy"






poniedziałek, 17 listopada 2014

Posucha

Wstyd mi, ale od miesiąca nic  się nie wydarzyło w końskiej sprawie, ale parę koni widziałam... nawet śmiesznie wyszło... popatrzcie sami:


Koń z apokalipsy, czy ze szrotu?


koń alkoholik



sobota, 18 października 2014

HUBERTUS W BURKACH

Porobiam zdjęcia... dwa aparaty wzięłam... jednemu zabrakło powera już w dziesiątej minucie... drugi tak się wzruszył swoją rolą, że najważniejsze zdjęcia zrobił poruszone - jedno w drugie!!! WSTYD!!
To jakaś klatwa cholera jedna, 20 lat temu zrobiłam kupę zdjeć na Hubertusie - jeszcze kliszowo... tylko kliszy nie było... wyprzedziłam epokę??? Płakałam 2 dni... teraz też zbiera mi się na płacz, najfajniejsze wyszły poruszone...
Daję to co wyszło fajnie:


...to jak będzie z nami??? Kochasz mnie, czy zdradzasz???


... pańcia da ci ...wędzidło


no a ja to po prostu ofiara fotografii jestem...


a mogło być tak pięknie...


Tu czuć chemię...



Księżniczka Kasia



Jak pojedziemy??? kolejność jest taka... ja pierwsza... a potem jak popadnie


... ja za hucułami nie jadę!!


...uspokój się, to tylko takie konusy pojadą przed tobą!


... ale jak to, konusy przede mną> Jak ja się będę czuł?!?


...dobrze będzie, dopniemy ci popręg i ani nie zipniesz o hucułach


od "dupystrony: wyszło lepiej...



i Dorotko, nie ma co się starać do kamery - one zawsze popsują najlepsze zdjęcia;-(


Fajny ten czerwony kolor - no nie??



Kochany Łaciak;-))



Te zdjęcia do oprawienia na kominek;-))


niedziela, 12 października 2014

Chaty tym razem po polsku ( nie chaty tylko czaty)

Wróciłam z Burków, nagadałyśmy się o ignorantach, parweniuszach i innych zielonych, którzy postanowili zaopatrzyć się w konia – dlaczego? Dla szpanu, z nadmiaru gotówki… obejrzeli „Dynastię” a tam pani w bluzeczce w perełki ganiała po stajni i była taaaka słodka. No więc jedni tacy w Muszynie, jeśli dobrze pamiętam, kupili kucyka, Littre pony, nice horse … wyrósł ślązak – ogier, zapowiada się na pół tony – jak to ładne ogiery tej rasy zwykły robić. Może jednak nie wyrośnie, bo zamiast marchewek  dostaje trzcinowy cukier. Właściciel jeszcze nie odkrył, że konie lubią marchewkę.
Od razu przypomniałam sobie o pewnej rodzinie, która parę lat temu  w komplecie 4 osób nawiedziła  stajnię w Górce Siewierskiej. Niby nic nadzwyczajnego, ale wszyscy byli jak z żurnala mody sportowej – nowiutkie bryczesy, kurteczki, toczki itd., itp… byli tam raz, może im się nie spodobało, może pożeglowali do innej stajni, a może to był ich największy wyczyn w zbiorowym szpanie? Bo normalnie jak ktoś kocha jeździectwo, to ma ciuchy trochę starsze, młodsze, pożyczone lub odziedziczone… spod igły to tylko na mistrzostwach świata. Swoją drogą Angielka naplotkowała o tym chudym Szkocie, co zdobył to mistrzostwo świata w WKKW - ponoć nieprzystępny oschły egzemplarz. Na tym koniu, to już tak wyglądał - Donkiszot jeden, spod igły był, nie powiem – oni wszyscy tacy tam. Ale, ale inna znana mi i wspominana w tym blogu angielka (grudzień 2013  - Czego nie da Anglia oraz styczeń – Czy w Anglii jest suchy chleb dla konia?) wytatuowała sobie pół ciała – z miłości… kocha się w tatuażyście. W sumie to ma szczęście, że nie zapałała uczuciem do grabarza albo rzeźnika.

No więc my jeźdźców i konie na języki braliśmy, a mój dzisiejszy wierzchowiec brał wędzidło na zęby – co to znaczy? Że miał mnie w d…. i nie był sterowny niczym tratwa Thora Heyerdahla. W efekcie kicha z galopu i plan na przyszłość- muszę mu mordę zasupłać rzemieniami - taki konski kaganiec wsadzić i będzie dobrze. Ciekawe, czy końskim plotkarzom ktoś też zasupła… ale jakże to? Plotkowanie – najfajniejsze zajęcie pod słońcem;-))

wtorek, 7 października 2014

International chats

Siedzimy ostatnio  z dwoma Angielkami przy śniadaniu (w Słowenii - z resztą, piękny kraj;-) i opowiadamy o naszych końskich wypadkach – ja miałam złamaną nogę – ona też, tylko mnie powalił ból, potem wsiadłam z tą nogą – połamaną jedną, na konia (w końcu nie mogłam jej zostawić na drodze, konia też;-( ona – Angielka, też nie zostawiła nogi, ale jej nic - nic nie bolało, dopiero po tygodniu połapała się, że ma ją połamaną, potem już sześć (tygodni) bez zawiasów;-)
Ja o mim wstrząsie mózgu (concussion of brain), ona o połamanym kręgosłupie, ja o zmasakrowanej twarzy, kiedy koń skręcił zbyt szybko, ona o kopniaku w łydkę itd., itp., wreszcie po chwili druga Angielka zapytała  - what is the metter riding on horses, when it is so dengerous?
A my chórem- what if somebody has a passiuon? a jeśli ma się pasję?
Wróciłam z przekonaniem, że kupię sobie kamizelkę usztywniającą kręgosłup… niestety, porozmawiałam z Karoliną – (fizjoterapeutką - w końcu), jak kręgosłup za sztywny, to szyja zbiera całą energię…połamie się – a wtedy mogiła… chyba zrezygnuję z kamizelki, co ma być, niech będzie…

Fajnie było rozmawiać z Angielką, chyba zaproszę ją do Polski na koński spacer;-))

niedziela, 21 września 2014

Koń obcojęzyczny

Kiedy mój wujek z tego kieleckiego zadupia miał 150 lat a ja sześcioletniego syna i duży zapał do jazdy konnej, zarządziłam wyprowadzenie wspominanego ostatnio kasztana ze stajni i … wlazłam na niego… postanowiłam pojeździć. Nie przewidziałam jednego, że koń, który nigdy nie chodził pod siodłem, może nie mieć pojęcia o tych magicznych sygnałach, co to łydkami, dosiadem, itp. Zostało jedynie cmokanie, czyli odgłos ludzki – gębowy.
Jak konik spokojny (tym razem) zajechał ze mną w pole, chciałam zawrócić a on nic, ja go łydkami, piętami, pupą, a on stoi w tej gryce jak dupa i żre… i nic ni rozumie z sygnałów, jakie mu wysyłam. Po prostu mówił innym językiem niż ja.
Kiedy jakoś wróciłam zapragnął na konika wsiąść mój w/w syn. Wlazł i owszem, ale złazić już nie musiał – koń sam go „zsadził”, kiedy wujcio podekscytowany ułańskimi wyczynami „miastowych” strzelił batem za zadem konia.
Na koniec gospodarz postanowił sam zademonstrować woltyżerskie wyczyny, prawdziwie woltyżerskie, zważywszy, ze miał okulawioną nogę i chodził o kulach.
Wlazł na sąg drewna, wdrapał się na szkapę, pojechał w pole, ja ryp na kolana i do wszystkich możliwych świętych o łaskę mądrości dla niego błagam, wujek nic – chyba święci skąpi i nie szastają łaskami na lewo i prawo. Łaska miłosierdzia spłynęła natomiast na konia, nie wywalił wujka, łamiąc mu drugą nogę, nawet nie poniósł tym razem.

Wnioski – koń z urodzenia jest ciemny (szczególnie lipicanery) a potem dopiero dostaje oświecenia. Człowiek może nigdy go nie dostać i pcha się nawet o kulach w opały. 

czwartek, 18 września 2014

Donoszenie o ponoszeniu

No to jestem tu znowu i donoszę o ponoszeniu… a było to za siedmioma górami i za siedmioma rzekami, w dawnych czasach, kiedy Waligóra wraz z Wyrwidębem albo zębem (cholera wie) wyrywali dziewczyny.
Ja zapragnęłam, w środku zimy stulecia,  agroturystyki u wujka w samym sercu kieleckiego zadupia. Jakby zimy, śniegu, bałwana było mi mało, wybrałam się z małoletnim kuzynem na saniach przez las do jakieś stuletniej (podobnie jak ta zima) ciotki. Ciotki nie widziałam, za to zobaczyłam wszystkie gwiazdki i nawet niebiańskie wrota, kiedy konik zaprzężony do sań uznał, że wizyta "Czerwonego kapturka" (tego ww. kuzyna małoletniego, który z ciastem, butelką wina i czekoladą – była na kartki na ów czas) się przeciąga i pora wracać do ciepłej stajenki.  Nagle ruszył (kuzyn nie znał widocznie natury czworonogów nieparzystokopytnych, no może nosorożców znał… kto tam wie, jak z nosorożcami na kieleckiej wsi) i ustawił go – plus sanie i plus mnie na nich pyskiem do stajni… końskim pyskiem!! I koń ruszył, galopem od razu, ja- jak żona Lota, no dupa w koronkach (w kożuszku właściwie – jak Oleńka w Wodoktach…) uff kuzyn małolat przynajmniej refleks miał, wskoczył w ostatniej chwili, złapał lejce (to anglicyzm?) i …nic, koń jak to koń, rwie galopem do stajni, przed nami zakręt o 90 stopni w prawo ( w lewo też byłoby fatalnie...własciwie) a te sanie takie niestabilne, płozy bliziutkie, wywalą się  co robić??? Wyskakiwać??

Ja wtedy nie miałam praktycznie doświadczenia z końmi, bo teeeraaaz… to hoho ale „spuściłam” się na kuzyna... no uratował mi życie… zahamował cholerną szkapę przed zakrętem… odetchnęłam… właściwie to był fajny konik, wesolutki kasztan, co zmajstrował parę lat później opiszę jak skończy się mecz…pt. „Polsko-ruska wojna”, za dużo emocji na kupie;-)

sobota, 13 września 2014

Gdzie konie poniosą

Ilu z was poniósł koń??? Bez podtekstów proszę, bez tego gołego faceta biegnącego przez pole a narysowanego przez Mleczkę.
No więc czasem ponoszą.
Przez konia byłam poniesiona dwa razy, bo wilk, to nosił parę razy, ale mnie nie;-( nawet jak robiłam za czerwonego kapturka dla jednego takiego…
Jadę więc pewnego pięknego kwietniowego dnia na Benapim. Ciepło, ptaszki fruwają, dusza śpiewa, próbując je zagłuszyć. Nic z tego, wszystko zagłusza tętent kopyt mojego konia, który na jednej polnej drodze ruszył „z kopyta” a właściwie z czterech.  Rwie jak szalony, nawet nie próbuję go zatrzymać, wszystkimi czterema łapami wbiłam się w niego, nie dam się zrzucić ( wizualizuję sobie odbite nerki i od razu jeszcze mocniej w siodle, a złamany obojczyk?? kark? sama jestem, nikt mi nie pomoże...), Zatrzymać nie mam szans, lepiej poczekam trochę, może mu się znudzi. Pewnie szybko by mu się nie znudziło, gdyby nie to, że droga wiodła ostro pod górę. Uff wreszcie osłabł, za to zaczął charczeć, jakby miał zdechnąć. Bezczelny jeden, najpierw mnie olewał, a teraz sceny robi? Co ja powiem właścicielowi? Że ta potwora popełniła samobójstwo? Opieprzyłam dziada solidnie, położył uszy po sobie… ogon też. No nie zdechł, za to do końca spaceru jak tylko przyszło do galopu, to nóżkami przebierał drobniutko… niczym panienka, co pragnie siusiu, byle się tylko nie zadyszeć, nie spocić pod paszkami!

Ale to nie był mój pierwszy raz, kiedy koń mnie poniósł… pierwszym razem byłam piękna i młoda a on nieletni… ale tę historię opiszę później.


Na Benapim



środa, 27 sierpnia 2014

obsceniczny dressage i gdzie amazonki mają twarz

... to ja(!!!) byłam obsceniczna stępując na Camisie tydzień temu?!?!? ooo ja po prostu czerpałam z najlepszych. Patrzę sobie dzisiaj na Światowe Igrzyska Jeździeckie we Francji... jakie konie, jaka elegancja o mój Boże!!!................. i co widzę??? Stęp, trzeba intensywnie, energicznie... co panie robią? To co ja tydzień temu- miotają się na tych siodłach obscenicznie... nawet komentator mówi: "oo kamerzysta zamiast koncentrować się na nogach konia, skupił się na... twarzy amazonki". Jak to była jej twarz, to czeka ją poważna operacja plastyczna...  chyba przestanę mieć kompleksy;-))


Przyjrzyjcie się stępowi;-))))))))))))

niedziela, 24 sierpnia 2014

Czy "Old Wabble" miał ciulaty dosiad?


 - to był jakiś ciemny typ z książek Karola Maya.



(to ten z lewej, bo ten "czysty aryjczyk" z prawej to będzie Old Surehand)

 Dlaczego właśnie jego przywołałam? 
Bo byłam na maneżu, jadę, fajnie, koń co prawda zdemoralizowany przez nieletnich (właściwie nieletnie – je, dziewczynki, o to posądzam), popycham go do przodu – jak umiem… no tyłkiem i udami… wiercę się na nim jak kura na grzędzie przed zniesieniem jajka, zadowolona ze swojego starania – jak ten indyk na niedzielę (coś dużo tych ptaków). Kasia mnie gasi- przestań się bujać, bo wyglądasz obscenicznie, użyj lepiej palcata, niech cię koń niesie a nie rzucaj się na nim jak ryba na patelni (wreszcie nie ptak).
Ja- ja wyglądam obscenicznie?!?!  Ja już 30 lat jeżdżę, świetnie to robię, niewdzięczni ludzie… a w ogóle to te małolaty demoralizują konie, karmią marchewką a jeździć nie umieją, pozwalają na wszystko, bezhołowie jedno! A potem porządny jeździec nie może się wykazać wspaniałym dosiadem.
Old Wabble też się kiwał – stąd ten przydomek – chwiejący się, i co – przeszedł do literatury… no może nie najwyższego lotu literatury ale zawsze… no chwiał się trochę z innym podtekstem ( nadużywał)…
Łuppp – mój mąż zamknął mi laptopa… -  tym masz ćwiczyć ten dosiad a nie marudzić – bo masz ciulaty jak nieprzymierzając Bożenka!
… prysły zmysły, zadzwonię do Bożenki, pożalę się…




wtorek, 12 sierpnia 2014

Pan Jacek i trzy ślązaczki

Pamiętacie Pana Jacka sprzed roku?
Jak nie, to zapraszam do wpisu z 3 sierpnia 2013 - 5 rano-pure nonsens i z 31 lipca 2013- Koń by się uśmiał. 
Tym razem niestety nie pojeździłam- ale może to było największe szczęście? Jacek jak mnie zobaczył, to nawet się ucieszył, nie powiem. Od razu wspomniał o swojej nowej wyścigowej klaczy, co go już dwa razy do św. Piotra zawieźć chciała... zrobiłam krok do tyłu... pokazał obandażowane kolano... krok znowu, z pastwiska dobiegło złowrogie rżenie... ciary przeszy po plecach...
Jacek grobowym głosem powiedział, że z rana jedzie do kolegów koniarzy w góry, na jazdę nie ma więc szans...łupppp... kamień z serca...
Z jazdy zostały tylko śliczne zdjęcia- ale szaloną klacz brałam tylko z dala...











poniedziałek, 11 sierpnia 2014

Końska szczęka

Dzisiaj przyśniła mi się praca domowa (tęsknię za szkołą???) na temat koni ale bez nich. Wyszedł mi dialog:
… Gośka, jak wygląda ta Anka, no wiesz…, ta siostra Zbynia?
-a, taa… a podobna jest do takiej jednej aktorki…
- dobrze, że do jednej, do dwóch gorzej byłoby rozpoznać. To do której?
- hmm nazwiska nie pamiętam, ale grała w takim jednym filmie…
- tylko w jednym?
- no nie, ale ten pamiętam;-)
- to jaki miał tytuł?
- a tego, to nie pamiętam;-( ale wiesz, tam była taka jej koleżanka, co miała końską twarz!
- no wiesz... „fajna” jesteś, mówiąc, że Anka podobna jest do koleżanki z końską twarzą!
- ale nie, ona podobna jest do tej drugiej, właściwie do tej pierwszej, bo twarz miała ta jej koleżanka, znaczy obie miały twarze, ale jedna końską, znaczy druga, znaczy koleżanka. Właściwie to ona mogła tylko grać tę koleżankę z filmu, a wcale mogły się nie przyjaźnić,  bo tak w ogóle to była aktorką…
- aktorką? – i nie zrobiła sobie operacji plastycznej?
- może właśnie zrobiła…a może chciała być aktorką charakterystyczną?... szkoda, że żadna nasza koleżanka nie ma końskiej szczęki, bo gdybyś spytała do kogo jest podobna, to bym miała zaraz odpowiedź, a tak, to kicha;-(
- na drugi raz zapytam o ptasi móżdżek… ciekawe co mi odpowiesz;-)






czwartek, 31 lipca 2014

Końska mądrość z Berlina

Chciałam zareklamować  książkę, a właściwie dwie.
Był sobie raz pewien Anglik Jerome, który napisał tylko dwie książki za to jaaaakie śmieszne.
 O jednej pewnie wielu słyszało „Trzech panów na łódce, nie licząc psa”, nic tam co prawda o koniach ale i tak warto czytać i świetny film w latach 70-tych z tego anglikom wyszedł.
Za to druga część dotyczy podróży owych trzech facetów po Niemczech (Three men on the Bummel) – nie, nie na koniach, na rowerach… ale, ale.. w Berlinie sobie tour dorożką zamówili (już 120 lat temu była to popularna forma zwiedzania tego rozległego miasta;-).
 Oto próbka talentu pisarskiego owego Jerome’go (tłumaczenie z angielskiego po trosze moje po trosze skorzystałam z P. Szwajcera, który w 2007 świetnie książkę przetłumaczył na polski), oryginalny tekst dodam w komentarzu.

Portier hotelowy poleciał nam pewnego dorożkarza, który zapewniła nas, że zobaczymy wszystko, co wartościowe, w Berlinie w możliwie najkrótszym czasie.
Facet zjawił się po nas o 9 rano i prezentował sobą wszystko, czego pragnęliśmy. Był bystry, inteligentny, doinfirnowany, mówił prostym niemieckim i znał parę słówek angielskich, którymi okazjonalnie ubarwiał swoje wypowiedzi.
Nie obwiniam gościa, że na niego trafiliśmy, ale niestety jego koń był najbardziej antypatyczną kreaturą, jaka stanęła na naszej drodze.
Zapałał do nas antypatią momentalnie, kiedy tylko nas zobaczył. Ja napatoczyłem się pierwszy. Zlustrował mnie od stóp po czubek głowy chłodnym, szklistym wzrokiem i coś zagaił obracając się do kolegi z sąsiedniej dorożki. Wiedziałem, co powiedział. Miał taki ekspresyjny pysk i nawet nie troszczył się o ukrycie obrzydzenia – „ Ciekawe stworzenia pojawiają się tu latem, nie sądzisz?”
W tym momencie pojawił się na podjeździe Jerzy. Koń znowu odwrócił głowę i zmierzył go wzrokiem. Pierwszy raz widziałem zwierzę, które miałoby tak gibką szyję. Raz spotkałem żyrafę, która robiła takie triki ze swoją szyją, że klękajcie narody, ale on był chyba lepszy.  Był niczym nocna mara po gorącym dniu na wyścigach w Ascot, zakończonym długą kolacją dla sześciu przyjaciół, zakrapianą tym i tamtym. Nie zdziwiłbym się, gdyby wytknął głowę miedzy swoimi tylnymi nogami tylko po to, by lepiej mi się przyjrzeć. Widok Jerzego rozbawił go jeszcze bardziej. „To fascynujące” – odezwał się do kumpla – „Musi być jakieś specjalne miejsce, gdzie hodują takie egzemplarze”, i jak gdyby nigdy nic zaczął odganiać jęzorem muchy z lewej łopatki. Ja natomiast zacząłem się zastanawiać, czy matka nie porzuciła go w źrebięctwie a dalszą  edukacją  zajęła się jakaś kotka.
Usadowiliśmy się z Jerzym w dorożce i czekali na Harrisa. Pojawił się chwilę później. Moim zdaniem prezentował się przyzwoicie w białym, flanelowym sportowym garniturze. Koń jednak był innego zdania - zagregował okrzykiem: “Gott in Himmel!”, co jest typowe dla wszystkich tutejszych koni, poczym ruszył ostro we Fridrich Strasse, zostawiając na chodniku Harrisa i woźnicę. Woźnica co prawda wołał, aby się zatrzymał, ale koń machnął tylko ogonem. Ruszyli za nami biegiem, dogonili na rogu Dorotheen Strasse. Co właściciel powiedział koniowi, nie złapałem, mówił szybko i na dodatek po niemiecku. Parę fraz  jednak pamiętam - tłumaczył mu, że muszą jakoś zarabiać na życie, że swoje opinie koń powinien zachować dla siebie, że jest niewdzięczny, bo póki ma pełen żłób, to go nic nie obchodzi.
Koń przerwał tę litanię, szybkim skrętem w Dorotheen St. Wyraźnie dał do zrozumienia aby woźnica się zamknął i jeśli muszą już to robić, to chociaż w bocznych uliczkach. W okolicy Bramy Brandenburskiej woźnica ściągnął wodze, zawinął wokół bata i zszedł z kozła aby opowiedzieć o Sehenswurdichkeiten w Berlinie. Przewodnik z werwą zaczął od Tiergarten, przeszedł do opowieści o wymiarach Reichstagu, wysokości, szerokości… ilości kamieni. Kiedy temat zahaczył o historię samej bramy, ile piaskowca, jakie ateńskie świątynie wpłynęły na jej charakter, koń pochłonięty do tej pory lizaniem swoich pęcin (kocie wychowanie), obrócił głowę, nie powiedział słowa, wystarczyło, że spojrzał.
 Przewodnik wyraźnie się stracił, powiedział jeszcze, że brama naśladuje starogrecki „propierdel” (przynajmniej tak to zabrzmiało). Dla konia było to jednak zbyt wiele, ruszył aleją Pod Lipami, i nic nie mogło odwieść go od trasy „Pod Lipami”. Właściciel próbował perswadować mu ten kierunek, nic, tylko z jego wzruszania łopatkami można było wyczytać: „Pokazałeś już Bramę? Tak?, i starczy, poza tym, ty nie wiesz o czym mówisz, a nawet jakbyś wiedział, to oni i tak cię nie zrozumieją, bo mówisz po niemiecku”.
Tak wyglądało wzdłuż całej alei Unter den Linden, Koń zatrzymywał się tylko na czas potrzebny do poznania nazwy i zrobienia zdjęcia danej budowli.
„Wszystko czego turyści pragną – zdawał się mówić – to to, by po powrocie pochwalić się znajomym, czego to nie widzieli. Wszystkie te liczby, daty, nazwiska zapominają po pięciu minutach, a jeśli nie daj Boże zapamiętają,  to świadczy tylko o pustce w ich głowach. Lepiej pospieszmy się na lunchyk w miłej stajence”.  
Dziś, z perspektywy czasu, myślę, że ta stara chabeta miała rację.

Tylko czemu wtedy klęliśmy na nią zamiast błogosławić?

wtorek, 29 lipca 2014

Cugi w Wilkowyjach

Właśnie zerknęłam do TV a tu w serialu "Ranczo" śluby są dawane i słynna Lucy parą koni zajechała ( czyli po staropolsku cugiem), tylko, jaka to para.... ;-(((( 
Para powinna być tej samej postury- wzrostu i masy, z maścią (czyli kolorem), to różnie, klasycznie - oba konie identycznej maści, nowocześnie - mogą być w kontraście, ale nie kary z gniadym, czy srokatym, tylko z siwym. 
Dali ciała w tym filmie ( jeden duży i kary, drugi drobniejszy i bułany), wiocha... czyli Wilkowyje hahaha

PS odsyłam wszystkich do postu z 15 lipca - Najpiekniejsze konie i powozy




niedziela, 27 lipca 2014

Mniejszy koń

Indianie północnoamerykańscy, kiedy po raz pierwszy ujrzeli konie, nazwali je "wiekszymi psami", bo psy znali już od czasu jakiegoś.
Ja dzisiaj zajrzałam na wystawę psów i pofotografowałam... "mniejsze konie";-))


Pies za kółkiem

poniżej - białe -czarne- białe bęc





...to moje ulubione - dwóch facetów jak "matriosy z Odessy" 
czeszą yorkom kucyki;-)))))))))))))


To, to nie wiem, co za stworzenie....



Ręka pana psa tuczy



a tu ręka pani... chude to to, to nie tuczy?


Czy to szczotka, czy  maskotka?