wtorek, 3 września 2013

Jak pani Lusia malucha mordowała

Kiedyś w Górce Siewierskiej poznałam panią Lusię i jej „menażerię”, do której zaliczam dwoje dzieci – urwisów i psa – doga ( trochę to bez sensu – psa – psa…).
Z jej dziećmi i jeszcze jakąś dziewczynką pojechałam w teren. Jakoś z powodu wycinki w lesie i naszego gapiostwa pobłądziliśmy, robiło się trochę późno a my ciągle krążymy po tych samych ścieżkach, próbujemy przez pole – a ono poorane i bruzdy jak okopy – koniem nie przejedziesz… może czołgiem .. ale nie było żadnego pod ręką.
W końcu, po prawie dwóch godzinach, docieramy do stajni, czując, że jesteśmy spóźnieni i że inni się denerwowali.
I tu matka wspomnianej dziewczynki zaczyna jej robić awanturę, że się spóźniła. Ja – jako dorosła osoba ( jedyna w tym składzie spacerowym) próbuję jej bronić – to dziecko nic nie zawiniło, trudno powiedzieć, że w ogóle ktoś, zabłądziliśmy, tak po prostu.
Ja wiem, że kobieta denerwowała się, że nie był to czas komórek, nie było gdzie dzwonić itd… ale wylewać SWOJE żale i lęki na głowę własnej córki – to było podłe.
Do tej pory pamiętam te dziewczynkę, której było mi żal i tę matkę - tak egoistyczną w swoich uczuciach. Czy ona nie pomyślała, że może córka też się denerwowała, że mama czeka, ale co miała zrobić, teleportować się z tego cholernego przeoranego pola?
A dlaczego pani Lusia znęcała się nad maluchem, bo cały swój dobytek w liczbie dwójki dzieci, wielkiego psa i własnej osoby –szeeeerokiej, wsadzała do Fiata 126p ( malucha), resory jęczały, reflektory robiły zeza a Lusia jechała do dom;-)




Zimowy plener w Górce Siewierskiej

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz