Kiedyś w Górce Siewierskiej poznałam panią Lusię i jej
„menażerię”, do której zaliczam dwoje dzieci – urwisów i psa – doga ( trochę to
bez sensu – psa – psa…).
Z jej dziećmi i jeszcze jakąś dziewczynką pojechałam w teren.
Jakoś z powodu wycinki w lesie i naszego gapiostwa pobłądziliśmy, robiło się
trochę późno a my ciągle krążymy po tych samych ścieżkach, próbujemy przez pole
– a ono poorane i bruzdy jak okopy – koniem nie przejedziesz… może czołgiem ..
ale nie było żadnego pod ręką.
W końcu, po prawie dwóch godzinach, docieramy do stajni, czując,
że jesteśmy spóźnieni i że inni się denerwowali.
I tu matka wspomnianej dziewczynki zaczyna jej robić awanturę,
że się spóźniła. Ja – jako dorosła osoba ( jedyna w tym składzie spacerowym)
próbuję jej bronić – to dziecko nic nie zawiniło, trudno powiedzieć, że w ogóle
ktoś, zabłądziliśmy, tak po prostu.
Ja wiem, że kobieta denerwowała się, że nie był to czas komórek,
nie było gdzie dzwonić itd… ale wylewać SWOJE żale i lęki na głowę własnej
córki – to było podłe.
Do tej pory pamiętam te dziewczynkę,
której było mi żal i tę matkę - tak egoistyczną w swoich uczuciach. Czy ona nie
pomyślała, że może córka też się denerwowała, że mama czeka, ale co miała
zrobić, teleportować się z tego cholernego przeoranego pola?
A dlaczego pani Lusia znęcała się nad maluchem, bo cały swój
dobytek w liczbie dwójki dzieci, wielkiego psa i własnej osoby –szeeeerokiej,
wsadzała do Fiata 126p ( malucha), resory jęczały, reflektory robiły zeza a Lusia jechała do dom;-)
Zimowy plener w Górce Siewierskiej
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz