Dzisiaj był dzień wzruszeń, zacznę od końca - byłam w teatrze
Wyspiańskiego w Katowicach na sztuce „Piąta strona świata” o losie Ślązaków w
ciągu ostatnich 80 lat… piękna, mądra sztuka… wzruszyła mnie… miałam wujka
Ślązaka, który „wżenił” się w Zagłębiu… losy jego rodziny splatały się z tymi w
sztuce.
Rano też byłam bliska łez… Rogoźnik - miejsce, gdzie prawie
piętnaście lat jeździłam na koniach… tyle wspomnień, śmiechu, Ania rosła na
moich oczach… potem prowadziła dla nas jazdy.
Teraz prawie nie ma już tam koni. Rok temu Leda dostała ochwatu…
biedna, nigdy nie będzie jeździć. Była dobrym koniem.
Zostały tylko dwa – Etus - arabek, do którego miłość któraś
fanka wydrapała na przystanku autobusowym i grubas Turkus. Turkus robił
szczwane numery, raz Monika przeleciała mu przez łeb prosto w kałużę, przed
którą zatrzymał się jak wryty. Monika go uwielbiała – w końcu oboje rudasy;-)
Czas zatrzymał w kadrze wspomnienia: topienia się Leszka
(opisałam je w sierpniu pt. „Instrukcja
ratowania topielca”), pierwszego Hubertusa mojej córki, na jednym z
szybszych i trudniejszych koni – srokatej
Dianie.
Kiedyś mieli tam psa – mordercę, wspominana już pani Lusia
latała jak pershing (co przy jej rozmiarach nie było łatwe) kiedy tylko pies
się urwał z boksu. Raz idę spokojnie z koniem do koniowiązu a pies ( wilczur,
nie ratlerek) wyrywa się właścicielowi i … rzuca na mnie, zasłaniam się ręką,
ten chce złapać mnie za ramię, strącam go, znowu jest na mnie… dobrze, że miał
kaganiec… dobrze, że potem wzięli go na stróża do firmy.
Kiedy Etus złamał nogę, wszyscy przeżywali, pocieszali go,
czyścili, karmili, po roku wrócił do
formy!!! Karolina lubiła na nim jeździć, mnie bawiło to, że arab robi 10 razy
więcej ruchów niż większy koń, jest jak wiercipięta.
Mogłabym mnożyć relacje i wspomnienia, pewnie jeszcze do nich
wrócę, ale dzisiaj jest dzień wzruszeń, ciężko pisać ze łzami w oczach.
Etus - idol wielu dziewcząt
Łakomczuch Turkus