niedziela, 30 sierpnia 2015

o tym przysłowiu uczniowie nigdy nie pozwalają zapominać


I’ve never tried it myself, but I’m willing to believe whoever created this proverb, which suggests that it is impossible to make someone do something unless they are willing. It appears in the collected proverbs of John Heywood (1546), which helped popularize a number of famous sayings, from ‘I know on which side my bread is buttered’ to ‘Beggars should be no choosers’. And horses made another appearance – he also advised ‘that some man may steal a horse [is] better than [that] some other may stand and look upon.’ That proverb hasn’t proved so popular. . 
i jaka internacjonala jest kultura- chyba we wszystkich narodach europejskich to powiedzenie ( a właściwie powiedzenia) jest znane.
Jakie jeszcze znacie? Bo ja mam parę za pazuchą (co to jest pazucha? Właściwie, to gdzie ja je trzymam?)
W komentarzu tłumaczenie.

poniedziałek, 24 sierpnia 2015

When you're young and you fall off a horse, you may break something. When you're my age, you splatter.

Dla sprawdzenia dołączę tłumaczenie w komantarzu

Riding:  The art of keeping a horse between you and the ground.  

~Author Unknown

It is not enough for a man to know how to ride; he must know how to fall.  ~Mexican Proverb



The wagon rests in winter, the sleigh in summer, the horse never.  ~Yiddish Proverb


No hour of life is wasted that is spent in the saddle.  ~Winston Churchill

People on horses look better than they are.  People in cars look worse than they are.  ~Marya Mannes

Horses and children, I often think, have a lot of the good sense there is in the world.  ~Josephine Demott Robinson

It's always been and always will be the same in the world:  The horse does the work and the coachman is tipped.  ~Author Unknown

Heaven is high and earth wide.  If you ride three feet higher above the ground than other men, you will know what that means.  ~Rudolf C. Binding

The wind of heaven is that which blows between a horse's ears.  ~Arabian Proverb

He knows when you're happy
He knows when you're comfortable
He knows when you're confident
And he always knows when you have carrots.
~Author Unknown

Nie bedę się kopać z koniem -

powiedział kiedyś Balcerowicz o relacjach z ówczesnym premierem- L. Millerem.
Czasami mam ochotę też to powiedzieć, z wiekiem coraz częściej - jeśli inni ludzie chcą tak, czy siak, wiedzą wszystko lepiej, to ja nie będę sie z nimi kopała, czuję życiowe zmęczenie.
 Każdy człowiek idzie własnymi torami, niech tak zostanie. Kiedyś miałam entuzjazm do zmieniania świata, niczym młody koń, dzisiaj czuję się niczym wiecej tylko starą szkapą...



Wszelkie podobieństwo osób i zdarzeń jest czysto... realne.

Ostatnio na tym blogu dwa razy napisałam o sobie, że jestem stara.... chyba niedobrze, ale muszę sie do tego przyzwyczajć.

wtorek, 18 sierpnia 2015

Baba z wozu a koń by się uśmiał

Wiecie ile jest przysłów o koniach???
Chyba najwięcej w świecie, patrzcie:

Koń by sie uśmiał
Baba z wozu, koniom lżej
Zdrowy jak koń
Darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby
Słowo się rzekło, kobyłka u płota
Kuty na cztery nogi
Końskie zdrowie


Karolina podpowiada przysłowiotwórstwo:

Zamienił stryjek konia na kijek
Koń rano wstaje i leje jak z cebra
Gdzie koni sześć, tam nie ma co jeść




Jak zgłodniałam, przypomniałam sobie jeszcze jedno:
Zeżarłabym konia z kopytami

poniedziałek, 17 sierpnia 2015

Wypasione konie i zakrótkie rączki

Znowu odwiedziny na Jurze- fajne kilka dni, znój i gnój (no gnoju nie było;-) przesadzam, ale kiedy po ciężkiej robocie w ogrodzie zobaczyłam pod swoim płotem coś ogromnego znad którego wystawała głowa w wypasionym kasku, to trochę o gnoju pomyślałam – ale przelotnie tylko;-)). Wypasione właściwie było tu wszystko – gdyż okaskowanej głowie towarzyszył wypasiony koń (potem okazał się kobyłą o rosyjskim imieniu Lena), na wypasionym koniu tkwiła wypasiona dera w najmodniejszym popielatym kolorze ze specjalnego tworzywa co w jedną stronę wypuszcza w drugą nie przepuszcza – czego? Ano komarów, much, gzów, os, pszczół i innego sześcionożnego  inwentarza. Patrzę- głowa konia- wielka, zza tego płotu na mnie okiem łypie, wypasione ogłowie na tej głowie, nowiutkie, pachnące i błyszczące. A ja jak ten Kargul zza płotu, zawsze to bezpieczniej, konisko mogłoby mi coś ujeść – i co wtedy?
Magda grzecznie ze mną pogadała, Lenkę po karku poklepała, kupy żadnej nie zrobiła i pojechała, nnnnoooooo wrażenie zrobiła i zostawiła… aż mnie brzuch rozbolał z zazdrości.
Nie było to jednak największe konisko jakie zawitało na Jurę, pojechałyśmy do Żarek – Polskę w ruinie pooglądać, aby potem wiedzieć, co nowy prezydent ma naprawiać.
 A tu kicha, ryneczek odnowiony w kamieniu, synagoga wedle przedwojennych rycin odrestaurowana, nowiutka szkoła w centrum postawiona a na końcu stary młyn z ruiny na muzeum przemieniony i TU to konisko – w kłębie 200cm jak nic, łeb jak sklep, do kompletu woźnica i młynarz. I tylko ten woźnica nieco zakrótkie rączki ma, jeśliby je opuścił ( bo teraz wodze trzyma- tak na niby tylko, bo żadnych wodzy nie ma (a może wodzów?)! I jakby te ręce opuścił – bo mu ścierpły, to okazałoby się, że ledwie do pasa sobie nimi sięga.
 I tu jest pies pogrzebany – jakaś tajemnica świata w postrzeganiu długości rąk. W szkole moi uczniowie nieomalże gremialnie rysują postać ludzką z rączkami niemowlęcej długości, a tu lokalny artysta to samo – rączki – rąsie właściwie, ten chłop ma – może to symbolizm wyzysku chłopa pańszczyźnianego przez feudalny system? Hmmm ale artysta jest dzięki tym zbyt krótkim rąsiom rozpoznawalny- to samo dłuto stworzyło św. Floriana w Kromołowie. Jakże ten bidok miał sikawkę trzymać, kiedy ledwo do pasa sobie sięgał?!?!!
No więc widzę pole do popisu dla naszego nowego Zbawiciela Narodu – konie są wypasione i dorodne, tylko woźnice i sikawkowi wymagają korekty.

Dołączam zdjęcie woźnicy, Floriana zdemontowali – może ludzie kpili z tych rączek?



środa, 5 sierpnia 2015

Konik morski

... no konik, to konik.... bo mój mąż odkrył parę lat temu takiego nowego konika - żeglarstwo. Mało nie pękłam ze śmiechu, kiedy usłyszałam, że pragnie wyruszyć w rejs na koniec świata- do miejsca najbardziej oddalonego ode mnie... dalej się nie dało, no chyba, że na Ksieżyc.
Mówię mu  - dobra - tylko nie masz pojęcia o żeglarstie, a co gorsza o angieslkim - pokażą cię w newsach w TV, jak tego faceta, co to z powodu impotencji językowych został uwięziony na lotnisku a potem rozwalił jakimś monitorem szybę a oni (władza lotniskowa) rozwalili go paralizatorem. Mój mąż impotentem nie jest, więc pokazał co potrafi: dostał ode mnie pół roku czasu na nauczenie się angielskiego- i oprócz wspaniałych wspomnień z rejsu, to zostało mu do tej pory ( jak w tej reklamie o pożyczce bankowej) - nadal pracuje nad swoim angielskim - wie nawet, co to horse.
No to spójrzcie na konika morskiego - czyli hipocampusa:

niedziela, 2 sierpnia 2015

Inteligentny lipicaner i głupia turystka

Kiedy zamek nazywa się Somek to nazwa stawia wymagania. I nie mogę powiedzieć, atrakcje spełniają te oczekiwania. Odwiedziłam tenże Zamek-Somek i ledwie nogi przez próg przełożyłam widzę -  piękny pokaz ujeżdżenia, najlepszy był biały konik - pewnie lipicaner (chociaż mógł być arabkiem, nieee po pysku sądząc nieee - nie jest szczupaczy jak u arabków) - potrafił wszystko, niczym pudelek w cyrku. Mówisz i masz- ciągi, piruety, stawanie dęba, czy też kładzenie się. Umiał nawet siedzieć koło swego pana niczym pies na przejściu dla pieszych przy czerwonym świetle.
Ale to nie był koniec – łucznicy pokazali klasę i tylko ja – głupia - nie doczekałam clou programu ( tak teraz myślę) – gdyż stał sobie tam grzecznie osiodłany bułanek… pewnie czekał na pokaz łuczniczy z grzbietu konia - znaczy jego własnego. A ja głupia poszłam sobie, myślałam, że obejrzałam wszystko co dawali.

 No cóż wszystko musi mieć swoje mankamenty- zamek Somek miał w postaci mojego braku inteligencji. 












sobota, 1 sierpnia 2015

Polak- Węgier dwa bratanki

... i do szabli  i do szklanki. No całkiem tak wychodzi;-) Mój tegoroczny pobyt nad Balatonem sponsorowały kontakty z końmi (szable zastąpiły łuki - ale o tym potem) i ze świetnym i tanim węgierskim winem. 
Wybrałam się do położonej na obrzeżu Kesztele stajni i pojechałam z sympatycznym chłopakiem w teren. Chłopak mówił znośnie po angielsku, co było bezcenne, gdyż godzina milczenia w języku węgierskim byłaby torturą (jakkolwiek jest to milczenie łatwiejsze niż we włoskim, gdzie chociaż potrafię powiedzieć uno, duo …). Teren przypominał mi nasz ojczysty, trochę Jury z karłowatymi sosenkami na piaszczystych łachach, trochę z solidnych śląskich lasów. Ludzie mili, trochę po niemiecku, trochę rękami i nogami, pożyczyli mi nawet czapsy (zapomniałam butów haha). Główny szef- typowy stary wyjadacz stajenny, który stracił zęby na żuciu puślisk i nachrapników, żylasty  jak stara szkapa, z żółtymi zębami od papierosów ( ooo w ostatnim poście o tym wspominałam haha – no to typowo, trzyma fason) i wszystko było fajne, tylko jedna migawka… kątem oka złapany obraz, reszta w domyśle, mianowicie koń zamknięty w ciemnej celi, tylko małe zakratowane okienko, koń kiwający się jak dziecko w sierocińcu, koń zamknięty „za karę”? Ogier, którego wypuszczają tylko na pokrycie klaczy? Jakiś okropny wałach, który gryzie i kopie?

Ten jedyny obraz zakłócił mój spokój i urok miejsca i jazdy. 






... i ten osamotniony