Białego- na dodatek!
Bilans niedzieli 30 stycznia:
będzie teren.. nie będzie- odwołany, wiało, więc maneż, dojechałam, jestem- koń
już czeka na mnie- największy w stajni- siwy i brudny ( siwe są zawsze
najbrudniejsze), czyszczę, jeden ar cielska, drugi, to kupa, czy błoto? jeszcze ogon, kopyta, uffff, ubieram go, łeb zadziera jak to on, ale co tam dla mnie takie akcje;-) Przy ubieraniu ochraniaczy
zołza kopną mnie w kolano- co tam takie kolano dla mnie… popręg za krótki – co tam taki krótki popręg
dla mnie, przecież zawsze mogę zawołać Kasię. Kupa (koń zrobił)- duża- trzeba
posprzątać – co tam taka… dalej już wiecie;-). Jeździmy- zakolegowałam się z
taką jedną, co to jej kredki z tornistra wypadają- ale całkiem nieźle jeździła póki
nie spadła- ale co tam takie spadanie, stwierdziła że dzisiaj miała dwa
pierwsze razy- zrzutka i samodzielne założenie ogłowia (albo zdjęcie tegoż) –
ale co tam takie ogłowie…
A potem w TV był program, gdzie starzy aktorzy wspominali filmy –
Hrabinę Cosel i inne. Wiecie, że ta Barańska osobiście szalała tam na jakimś
koniu?? A Olbrychski tak odegrał króla szwedzkiego – zakochanego w koniach i
polowaniu, że Szwedzi do dziś są pod wrażeniem?
I co powiem??? Że niby co tam taki król, koń i reszta dworu??? Nie, nie powiem, bo powiem, że ludzie napotkani dzisiaj w stajni, czy
w TV, byli tacy fajni, tacy mili, interesujący, zwyczajni i przyjacielscy.
Czułam się szczęśliwa, i nikt nie mówił o mnie, że jestem gorszego
sortu…