ODZYSKAŁAM MÓJ KOMPUTEREK;-), no więc odrabiam zaległości:
Zapisek z ostatniej niedzieli:
Zapomniałam
wspomnieć o myszy, która zrobiła sobie domek w moich końskich
galotach... zapach konia nastrajał ją relaksacyjnie, gorzej, ze w toczku
miała ubikację... paskuda, zginęła tragicznie...
Zapisek z ostatniej niedzieli:
Ale ci dzisiaj było, ze wstydem przyznaję, że od 3 (!!!) miesięcy
nie siedziałam na koniu... nawet jak połamałam nogę, to było krócej... a
wszystko przez półkolonie w wakacje, brzydką pogodę we wrześniu i
Świeradów Zdrój, gdzie nie ma koni bo są emeryci- tak przynajmniej uważa
Kasia. Tak, czy inaczej, po przerwie wreszcie dopadłam konia, ale był
niekompletny... nie, no nogi 4 miał, ogon, łeb też, ale nie miał
wędzidła i podpinki też nie miał. Podpinkę ktoś zwędził, a wędzidła nikt
wędzić nie musiał, sama Kasia mu zabrała, bo jak go widział, to się
dusił, bynajmniej nie ze śmiechu, tylko z nadmiarowej śliny. Koń, w
odróżnieniu od wielbłąda i lamy, nie umie spluwać. Okazało się, że
wędzidło jest zupełnie niepotrzebnym balastem, bez niego konik chodził
jak po sznurku.
Na koniec zdjęłam mu to kulawe ogłowie i
poleciałam umyć co? Wędzidło- oczywiście... przyzwyczajenie jest drugą
naturą, więc zamiast wędzidła umyłam przyzwyczajenie.